Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Benjamin Paschalski w Tańcu
Benjamin Paschalski w Tańcu
Każda kultura posiada swój własny, indywidualny język wypowiedzi i komunikacji. To nie tylko słowa, byłoby to banalne, ale także odmienne obyczaje i zwyczaje, a przede wszystkim sztuka. Wśród niej, dla budowania swojej odmienności, różnorodności czy też autoidentyfikacji, szczególnie miejsce zajmuje taniec, a może tylko ruch. W różnych kręgach kulturowych, wyróżnikiem jest ubiór, jego specyfika, różnorodność i wielobarwność. A nieodłącznym atrybutem, swoistym jego komponentem, jest i był, właśnie taniec. Zawsze do głowy przychodzą mi myśli związane z polską ludowością, specyfiką kultywowania tradycji przez społeczność wiejską, która odwzorowuje się nie tylko w odmiennej obyczajowości, ale właśnie w obrzędowości, gdzie forma performatywna urzeka i zastanawia. To nie tylko celebracja świąt, ale również na przykład karnawałowe zabawy, które dawały szansę ukazania wielobarwności danego regionu. Jedni tańczyli na balach, inni podczas ludowej imprezy. Dziś owa tradycja pozostaje w pokazach zespołów pieśni i tańca, a nie będę ukrywał, że uwielbiam zanurzyć się w ów pierwotny rytm Ziemi, gdzie żywioły odarte są z salonowego kolorytu na rzecz pierwotności i swoistej dzikości. Ciekawe, że w naszym kraju nie umieliśmy z owej tradycji uczynić produktu, który nie tylko stałby się widowiskowym obrazkiem, ale wszedłby do codziennego naszego życia. Jak nikt inny w Europie wstydzimy się swojej tradycji chłopskiej, świadomości wiejskiej. Austriacy powszechnie odwiedzają teatry w strojach ludowych i nie są w tym odosobnieni na naszym kontynencie. Szczególne miejsce zajmuje Andaluzja, która jest kolebką flamenco. Owa tradycja wywiedziona od folkloru tamtejszych Romów, gdy rozpatrujemy ją przez pryzmat tańca, odwołuje się do gestów i ruchów azjatyckich – hinduskich. Zatem owa ekspresyjna forma przeszła długą drogę, aby stać się wyrazem znaczeń, komunikatów, a przede wszystkim zjawiskiem artystycznym. Doczekało się flamenco wielu przetworzeń, aby stać się produktem komercyjnym co ukazał Paco Pena. Dla świata tańca to cały kalejdoskop artystów, których mogliśmy gościć w dawnych edycjach Łódzkich Spotkań Baletowych, a także szczególny zespół pielęgnujący dawną tradycję w formie przetworzonej. Mowa o Ballet Nacional de Espana kierowany przez Rubena Olmo, który ów eksperyment ukazał ostatnio w genialnym przedstawieniu Afanador w choreografii Marcosa Moraua. To dojrzałe świadectwo jak tradycja może i jest żywa, ukazuje jak taniec, sięgający tradycji i spuścizny, jest komunikatywny, atrakcyjny, zniewalający.
Podobnym tropem podąża Rocio Molina uznawana za jedną z najlepszych „bailaora” stylu „Flamenco Nuevo”. Ta urodzona w 1984 roku w Maladze artystka jest jedną z najbardziej uznanych i uhonorowanych tancerek andaluzyjskiej tradycji tanecznej czego wyrazem jest otrzymany Srebrny Lew w dziedzinie tańca Biennale w Wenecji w roku 2022. Stylistyka jej prac to eksperyment. Łączenie ruchu z innymi formami wyrazu artystycznego, kwestii społecznych, równouprawnienia, czy aspektów politycznych. Jak sama mówi – nie chce tworzyć nowego, tylko wyrażać siebie. Z tego założenia kształtuje autorski teatr tańca, w którym nie tylko ruch odgrywa istotną rolę, ale właśnie inne elementy ekspresji twórczej budują pełne widowisko. Można ją nazwać cudownym dzieckiem, gdyż mimo odebranej edukacji w Królewskim Konserwatorium Tańca w Madrycie, od lat nastoletnich występowała w programach telewizyjnych ukazując wysoką technikę i wielką charyzmę oczarowującą odbiorców. Jej perfekcyjne przygotowanie techniczne, zauważalne w kolejnych przedstawieniach, stoi w sprzeczności z wyobrażeniem jak mogą wyglądać jej spektakle. Nie ma w nich falbaniastych sukni, czerwonych róż wpiętych we włosy. To raczej ociekające powszechnością i brudem codzienności seanse, które wklejają się w świat, który nas otacza. Specyfika jej wizji tanecznego kosmosu jest daleka od stereotypowego ukazywania przedstawień flamenco. Przepełnione myślą, dramaturgią, specyficznym „drugim dnem” nie są prostymi narracjami. Odpychają. Niestety pod tym intelektualnym ideowym zamysłem kryje się pustka. Po kilku minutach przedstawienie nudzi, nie zachwyca, a nawet zniesmacza. Tak jest w przypadku produkcji z roku 2022 Carnacion.
Specyficzna forma Moliny to proces wyrażania siebie, autoidentyfikacji. Forma tanecznego monologu, a także dialogu z partnerem. Artystka wchodzi w osobistą interakcję, która jest jak pajęcza sieć otacza drugiego bohatera. Carnacion rozpoczyna się niewinnie, od kobiety ubranej w różową suknię z falbanami. Wspina się ona na krzesło i rozpoczyna swoistą walkę z przedmiotem. Przegrywa, upada, ale tworzy dość ciekawe figury nóg, które pokazują potęgę tego narządu jako elementu ekspresji ruchu. Jednak to dopiero prolog. W owym cichym fragmencie pojawia się mężczyzna, solista, śpiewak, mistrz gatunku flamenco Nino de Elche. Zajmuje miejsce na owym krześle. Kobieta zaczyna go pętać sznurami, wiązać, przywiązywać. Buduje się specyficzna więź, niezłomność relacji pomiędzy tańcem a śpiewem, dźwiękiem. Nieodrodna współegzystencja. To również udręka współzależności pary kobiety i mężczyzny. Kolejne obrazy, gdy artystka przechodzi od roli tanecznej divy, w zjawiskowej czerwonej sukni, do upodlonego zwierzęcia, związanego i przepasanego linami, uderzania po twarzy czy wodzenia za warkoczyk włosów, ukazują siłowe wątki owej relacji, związku, współdziałania. To rapsod o flamenco, a może szerzej o całej zanikającej kulturze ludowej, odmiennej, własnej, której miejsce, w świecie globalizacji, zajmuje skomercjalizowana popkultura. Ten obraz przejścia dokonuje się przy wtórze muzyki, szczególnego epitafium, chóru Octopus ensamble wykonującego Stabat Mater Giovanniego Battisty Pergolesiego. Rocio Molina jest konsekwentna, gdyż w swoim spektaklu wyróżnia wszystkie elementy pozostające w kręgu jej zainteresowań. Mamy pozycję kobiety, stosunek do sztuki i komentarz społeczny. Ów żywot tańca (kobiety) i śpiewu (mężczyzny) skazany jest na niebyt, bowiem on pragnie autonomii, jest obojętny, wyobcowany. Jej agresja wyrażana również – owszem te fragmenty dają dużo artystycznego spełnienia – zjawiskowym tańcem, są jak krzyki rozpaczy za tym co utracone i faktycznie niemożliwe do odzyskania. Ale to za mało aby mówić o dojrzałym widowisku, bowiem przez jego większość jest bylejakość i powtarzalność, która przeraźliwie nudzi, zawodzi i usypia.
Scena faktycznie jest pusta, zagospodarowują ją zaledwie ławki, gdzie miejsce zajmie pojawiający się chór, a także kosz, który jest stelażem dla stroju i miejscem ukrycia, chowania się bohaterki. Jako projekt performatywny muzyka wykonywana jest na żywo przez skrzypaczkę (Maureen Choi), pianistę, będącym również DJ-em (Pepe Benitez) oraz sopranistkę (Olalla Aleman). Te dźwięki dalekie od stylu Andaluzji są jak pusty podkład do głównego wątku opowieści. Nino de Elche o świetnym głosie, demonicznej barwie, chropowatym wyrazie jest tłem, niezauważalny elementem, który służy tylko jako efektowny kwiatek w koncepcie artystycznym tancerki. To spektakl pełen efekciarstwa, ale nie efektownych scen. Jest męczący, bowiem urabianie jednej tezy, trwa zbyt długo i jest niestety nie tanecznym wieczorem, ale performatywną ingerencją społeczną, która nie ma siły artystycznego wyrazu, a tylko świadomej agitacji w sztuce.
To czas stracony, chybiony i niezrozumiały. Manifesty są dobre na kartkach papieru, bo często w sztuce stają się niewypałami. Udowodniła to Rocio Molina, która wie o co walczy, ale niestety lepiej o tym mówić, a scenę zostawić dla tańca.
Carnacion, autorka i choreografia: Rocio Molina, Danza Molina, pokazy w Antwerpii, maj 2025
[Benjamin Paschalski]