Physical Address

304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124

CISZA, SZUM, FALE – „MORZE” BALET TEATRU WIELKIEGO W ŁODZI

Morze czy ocean, a także mniejsze akweny – jeziora i rzeki, nieodwracalnie kojarzą się z czasem wakacji i odpoczynku. Któż nie uwielbia leniwego poranka czy też popołudnia na plaży pokrytej delikatnym piaskiem, usypanej małymi muszelkami, gdy przyświeca słońce i niemrawo poruszają się fale w swoich przypływach i odpływach. Inni pod oczami widzą podróż statkiem w nieznany rejs. Jednak ów spokój toni wodnej może przerodzić się w groźny i nieobliczalny sztorm, który jak za dotknięciem trójzębu Neptuna, potrafi nieść pożogę i zagrożenie. Przestrzenie wodne są jak życie. Skrywają prawdy spokoju i stabilności, ale również wybuchy gwałtowności i wstrząsu. Są one również inspiracją dla twórców – poetów, malarzy, kompozytorów. Bowiem ta masa wody, pokrywająca ponad siedemdziesiąt procent powierzchni Ziemi, jest nieokiełznanym źródłem natchnienia dla artystów. Można z niego czerpać, ale też owa wielkość może przytłoczyć i zniweczyć. Balet Teatru Wielkiego w Łodzi w swojej ostatniej premierze odwołał się właśnie do owego tajemnego żywiołu – morza. To rodzaj zadania na zadany temat, bowiem powstały trzy zupełnie nowe, oryginalne choreografie, których tematyka odwołuje się właśnie do błękitnej toni wód. Pierwotnie wieczór miał być autorskim spektaklem Roberta Bondary, ostatecznie zaproszono trzech twórców, aby przygotowali swoje ruchowe wizje. I należy pogratulować owego pomysłu, bowiem dzięki owej inspiracji powstały nieoczywiste miniatury, o które można się sprzeczać i o nich dyskutować.

Wieczory baletowe, które posiadają wątek przewodni, nie są materią nową i nieznaną. Warto odwołać się tylko do ostatnich kilku sezonów Polskiego Baletu Narodowego. W sezonie 2010/11 zaprezentowano Święto wiosny. W jednym wieczorze pokazano trzy, różne choreografie do jednej muzyki Igora Strawińskiego. Zaczynając od historycznej rekonstrukcji układu Wacława Niżyńskiego, poprzez kameralny, mistrzowski pokaz na dywanie, niczym spotkanie na prywatce, Emanuela Gata, a wieńcząc ikoniczną pracą Maurice’a Bejarta. Jeden kompozytor był tematem spektaklu Tańczmy Bacha (2010), gdzie do muzyki mistrza baroku zaprezentowano choreografie: Emila Wesołowskiego, George Balanchine, Eda Wubbe i Krzysztofa Pastora. Dwa koncerty fortepianowe Fryderyka Chopina stały się kanwą wieczoru Nasz Chopin (2018), gdzie nowe prace przygotowali Liam Scarlett i ponownie dyrektor Polskiego Baletu Narodowego – Krzysztof Pastor. I jeszcze jeden przykład z sezonu 2022/23, gdzie inspiracją stał się jeden kompozytor i grupa artystów związana z Niderlandami: Beethoven i szkoła holenderska. W trzech odsłonach wieczoru zaprezentowano prace Hansa van Manena, Teda Brandsena i Toer van Schayka ukazując różnorodność tańca małego państwa Beneluksu. We wszystkich wskazanych przykładach łącznikiem była muzyka. W Łodzi innowacyjność polegała na odmiennym ujęciu. Tematem swoistego zadania artystycznego stało się morze. Trochę jak na lekcji plastyki – impresja malarska szukająca natchnienia w fantazji. I właśnie tak należy traktować ten wieczór – przykład twórczych możliwości kreatorów tańca. Trzech choreografów, jeden temat, trzech kompozytorów, jeden stan przyrody – morze. Było to przedstawienie pełne różnorodności, jak stany żywiołu natury. Jednak analogicznie jak obserwując taflę wody mamy flautę i wzburzenie, tak samo na łódzkiej scenie są wzloty, uniesienia, ale i niespełnienia.

Spotkanie  z morzem rozpoczyna choreograficzny układ izraelskiego twórcy Emanuela Gata. Artysta o wielkiej renomie, założyciel własnego zespołu tańca, z którym eksperymentuje nad formą wyrazu, inspiracji dla łódzkiej sceny szukał w czterech interludiach morskich Benjamina Brittena. Są one częścią opery Peter Grimes i stanowią w niej krótkie przerywniki orkiestrowe oddzielające poszczególne sceny, niezbędne również do zmiany dekoracji. Cztery fragmenty to Świt, Niedzielny poranek, Światło księżyca i Burza. Są to swoiste oddechy morza, jego stany i napięcia. Gat swoją pracę nazwał Four Oceanic Dances (Cztery tańce oceaniczne), co wyostrza charakter akwenu wodnego. Dokładnie, jak kompozytor wydziela poszczególne sekwencje oddzielając je pauzą ciszy, tak czyni to choreograf światłem i budowaniem konstrukcji grupy tancerzy. To układ dla bogatego zespołu, który jak fale przemierza przestrzeń akwenu sceny. Biel strojów wykonawców można interpretować na wiele sposobów. Najbardziej podoba mi się spostrzeżenie mojej kilkunastoletniej sąsiadki z widowni, która stwierdziła, że to swoisty obraz piany morskiej, która uderza o brzeg piasku. Druga analogia rodzi się z eleganckim towarzystwem nadmorskiego kurortu, której przypadkowe spotkane łączy się w relacje, schematy, układy, zdarzenia. Jednak najważniejszym pozostaje taniec. Styl izraelskiego choreografa, który możemy ocenić po łódzkiej prezentacji, to forma zbiorowego rozproszenia. Sekwencja pierwsza rozpoczyna się od swoistego pokazu mody. Gdy z daleka wyłaniają się kolejni tancerze w parach i triach, aby zaprezentować sekwencje improwizacyjne. Delikatne przypływy, które w kolejnych trzech częściach przemieniają się w gwałtowne fragmenty. Nie są one w pełni zespołowe. To forma zatrzymań, pasaży w dwójkach, powielanych scen, nierówności, nawet chaosu, który układa się w nieoczywistość zarówno relacji międzyludzkich, jak i sił natury. Specyfika tego układu, który jasno rozpisany został dla zespołu baletu, a nie solistów ukazuje dużo nierówności i nieprecyzyjności. Tancerze mają bardzo różny poziom wyszkolenia i możliwości technicznych. To wybija niestety na plan pierwszy. Brak precyzji, wykończenia poszczególnych elementów. Są one prostym wykonaniem, a nie tchnieniem żywiołu. Mimo owych zastrzeżeń to ciekawy, odmienny przykład myślenia o tańcu, jako formie niejednolitej wypowiedzi kształtowania relacji wziętych z życia codziennego.

Jacek Przybyłowicz, ikoniczna postać polskiego tańca, w chwili obecnej choreograf-rezydent łódzkiego zespołu, zmierzył się z podkładem muzycznym estońskiego kompozytora Arvo Pärta, a tytuł zaczerpnął od jego nazwiska dodając literę „s”. Tym samym w tłumaczeniu polskim z języka angielskiego mamy swoiste części – coś rozczłonkowanego, nieoczywistego. Twórca zabiera nas w świat podwodny, gdzie fauna i flora żyją swoim własnym, leniwym schematem kolejnych dni. W ów obraz wkrada się tajemnicza postać w kombinezonie przeznaczonym do podwodnej przygody. Jak zjawa przewija się pomiędzy odmieńcami – badając, ingerując, obserwując odmienność krainy. Spokojna muzyka buduje senną atmosferę owego życia. Sekwencja ponownie przeznaczona jest dla sporego zespołu tancerzy, tylko niestety nie wynika nic z tego w zaprezentowanym układzie. Jest on znów przeznaczony dla par i kilku solowych tancerzy, a cały ansamble można zobaczyć zaledwie w trzech sekwencjach – niezwykle prostych, schematycznych i nieprecyzyjnych. Analogicznie jak w pracy Gata mamy zachwianie pomysłu z realiami wykonawczymi. Założenie mówi o układzie grupowym, a widzimy sekwencje zindywidualizowane, zminimalizowane, ograniczone. Forma taneczna Przybyłowicza nie zachwyca, taniec nie jest porywający, urzekający. Absolutnie nie zniewala, wręcz usypia podobnie jak wybrany podkład muzyczny. Realiów świata pod wodą nie ujrzeliśmy, bowiem absolutnie trudno nazwać ów układ wizją odmiennej rzeczywistości. Trochę przypomina on niektóre spektakle baletowe do Karnawału zwierząt Camille Saint-Saënsa, gdzie poszczególne sceny ukazania fauny mają być odzwierciedleniem świata ludzkiego. Wielokrotnie to chybiony zabieg. I w przypadku Pärt/s mamy ten sam efekt – szerokiej podbudowy ideowej i marnego efektu artystycznego. Co więcej nadal nie widać grupy, zespołu, ale tylko poszczególnych tancerzy w ograniczonym układzie.

Końcówka wieczoru to mistrzostwo tańca. Po letnim, choć wzburzonym początku, niemrawym środkowym fragmencie, nadszedł czas na wielką eksplozję i ferię wykonania. Brytyjski artysta Douglas Lee inspirując się La Mer (Morze) Claude’a Debussy skonstruował wspaniały układ dla dziewięciu tancerzy, którzy w niebieskich i błękitno-białych kostiumach w świetnym, oryginalnym ruchu budują sens wody – jako żywiołu, który można interpretować na wiele sposobów. Choreograf posiada własną, indywidualną kreskę budowania scen, gdzie ręce i nogi przenikają się jak w spirali węże. To swoista impresjonistyczna, muzycznie idealnie odczytana, sekwencja stwarzania i budowania więzi. Nie jest wolna od poczucia humoru, bowiem kilkukrotnie opadająca kotara pokazuje tylko popiersia tancerzy w pływackim ruchu. Ale i on nie jest pozbawiony oryginalności i urzekającego piękna. Lee ma świadomość wybranego utworu muzycznego, jego interpretacji i zrozumienia. Czerpie z owej kompozycji garściami. Raczy widzów pięknym zespołowym układem. I właśnie owej dziewiątce należą się największe brawa, bowiem czuć w owej grupie siłę twórczego zapału, współdziałania i jasnego celu pracy: zespołowego wykonania.

Niezbywalnym walorem, każdorazowo, jest wykonywana muzyka za żywo. Świetnie, naprawdę wielkie brawa, grała orkiestra pod kierunkiem Marii Fuller. Co ważne nie był to banalny podkład, ale symfoniczna interpretacja i świadoma współpraca z tancerzami. W części drugiej partię fortepianową wykonywała Julia Kociuban, która otrzymała większe brawa niż tancerze. Dość znamienna ocena układu Jacka Przybyłowicza. Muzyka wielokrotnie wygrywa, łagodząc niekiedy trudne obyczaje.

Wieczór łódzki jest zapewne pewną drogą. Można i należy pogratulować wyboru tematu do realizacji wieczoru baletowego oraz zgromadzenia świetnego tria dla przygotowania nowych, oryginalnych prac. Jednak niedoborów technicznych, wielokrotnie niemocy zespołowej, nie ukryje najlepszy choreograf. Zespół Teatru Wielkiego to nie kameralna kompania, ale druga największa formacja w naszym kraju. Widać, że chęci są, zapał, ale jeszcze dużo pracy dla zbudowania jedności. Jak na razie wygrywa indywidualizm i różnorodna nijakość. A przecież balet to nie tylko solo i pas de deux, a przede wszystkim wspólnota jednostek budujących tożsamość. I tego życzę łódzkiej scenie, która zasługuje na pełne odrodzenie po latach zastoju i marazmu.

Morze, Benjamin Britten, Arvo Pärt, Claude Debussy, choreografia: Emanuel Gat, Jacek Przybyłowicz, Douglas Lee, balet Teatru Wielkiego w Łodzi, premiera: kwiecień 2025.

                                                                                                     [Benjamin Paschalski]