Physical Address

304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124

ŚMIERĆ W KOLORACH – „FRIDA” BALET OPERY WROCŁAWSKIEJ

Karuzela. I nie chodzi o dziecięcą letnią zabawę, ale ostatnie lata w Operze Wrocławskiej oraz zawieruchy związane ze stanowiskiem dyrektorskim. Po czasach Ewy Michnik funkcja wydaje się przeklęta, bowiem żaden szef nie zagrzał dłużej miejsca w fotelu kierowniczym niż zaledwie kilka sezonów. Oby ta zła praktyka została zatrzymana a w instytucji nastała stabilność pracy i możliwość długofalowego planowania. Jednak w owej sferze niepewności funkcjonował i to z wielkim powodzeniem, zespół baletowy. To zasługa jego kierowniczki Małgorzaty Dzierżon, która swoim niezwykłym opanowaniem i spokojem – a to chyba dziś niezwykle ważne – umie odnaleźć się w tej niewygodnej sytuacji. Dba o zespół, co podkreślają współpracownicy, myśli o repertuarze, nowych produkcjach, gdyż jest świadoma, że bez nowych prac kompania będzie umierała, a tancerze zaczną poszukiwać innych miejsc pracy. Owszem, rotacja jest spora, ale mimo wszystko trzon pozostaje niezmienny, a nowi artyści wzbogacają swoim emocjonalnym tchnieniem poziom dolnośląskiej formacji. Może premier nie jest wiele, ale są one pewnym tropem poszukiwań: nieoczywistości i polskich debiutów. Dzierżon mierzy siły na zamiary i nie wprowadza na scenę nieosiągalnych wykonawczo tytułów. Myśli również o publiczności, aby kolejne produkcje stały się interesującymi propozycjami. Różnorodność programową definiuje już zeszłosezonowa premiera Napoli 1841. Wprowadzenie na polskie sceny nieoczywistej choreografii duńskiego mistrza, choć syna Szwedki i Francuza – Augusta Bournoville’a, było czymś niespotykanym. Bowiem jego twórczość znajduje miejsce w baletowych zespołach w naszym kraju niezwykle rzadko. Do pracy został zaproszony specjalista od owego stylu, niezwykle wymagającego, odróżniającego się od klasycznej formy wykonawczej znanej nam z rosyjskich i radzieckich wzorów, Johan Kobborg. Duńczyk niezwykle udanie ukazał neapolitańską przygodę widzianą nieco w odmienny sposób niż oryginał. Ale zachował główny wątek, dodając tajemnicę relacji tego co dzieje się za kulisami teatru z wielką ferią taneczną w ostatniej sekwencji widowiska. Błyszczały dwa nazwiska: Marcina Kupińskiego w partii Augusta Bournoville’a oraz niezwykle skocznego, urzekającego talentem Alessandro Ciotty w roli Pierwszego tancerza. Ciekawym jest fakt, że chyba było to pierwsze spotkanie publiczności z talentem Kupińskiego w Polsce. Ten zwycięzca, ze swoim bratem Dawidem, w Konkursie Eurowizji dla Młodych Tancerzy w roku 2001, mimo upływających lat zachwycał techniką i dojrzałością ruchu. I owe doświadczenie ma swoje niebagatelne znaczenie. Bowiem poszukiwania Dzierżon są wszechstronne i różnorodne. Od skandynawskiej klasyki do współczesności.

Szefowa wrocławskiego baletu jako pierwsza w naszym kraju zaprosiła do przygotowania swojej sztandarowej pracy wielką postać światowej choreografii: Annabelle Lopez Ochoa. Powierzenie nowej premiery artystce wywodzącej się z Kolumbii, będącej rozpoznawalną marką we wszystkich zakątkach globu, było nie tylko sprawą prostą, ale ryzykowną. Bowiem nawet najbardziej chwytliwy tytuł, który możemy go połączyć ze światem komercji i kultury popularnej, poprzez interpretację może stać się problematyczny dla odbiorców. Owe ryzyko się opłaciło. Stolica Dolnego Śląska, ale myślę, że również Ci, którzy uznają się za fanów baletu w całym naszym kraju, otrzymali widowisko najwyższej próby, świetnie przemyślane i wykonane. Frida będąca taneczną opowieścią wywiedzioną z historii życia, a raczej twórczości, meksykańskiej prymitywistki, jest świetnym przykładem sztuki tańca, w której styka się świat realny z wizualną abstrakcją.

Należy zwrócić uwagę, że wersji wrocławskiej bliżej jest do jednoaktowej produkcji Broken Wings przygotowanej przez choreografkę dla English National Ballet w roku 2015. W owej ograniczonej czasowo fantazji-historii, postacie realistyczne zostały ograniczone do dwójki głównych bohaterów: Fridy i wybranka serca Diego Rivery, a tło stanowiły różnobarwne figury fauny i flory wywiedzione z tradycyjnej sztuki indiańskiej i meksykańskiej, widziane oczami portrecistki. Kolejnym krokiem stała się realizacja pełnospektaklowa przygotowana w 2020 roku dla Het Nationale Ballet z już rozwiniętym wątkiem rodzinnym, relacji miedzy postaciami. Pisałem o tym w innym miejscu (https://kulturalnycham.com.pl/balet/zrodzona-ze-smierci-czyli-frida-het-nationale-ballet-w-amsterdamie/). Jednak Annabelle Lopez Ochoa każdorazowo zmienia swoje prace, weryfikuje, uaktualnia. I z biegiem lat oraz kolejnymi realizacjami odeszła od sztywnej realistycznej, narracji na rzecz abstrakcji z wątkami ludzkiego życia. Dzięki temu powstał emocjonalny, niedopowiedziany wieczór, w którym wybrzmiewa maksymalnie ból kobiecego cierpienia i pasja tworzenia. Ochoa wielokrotnie podkreśla swoje pochodzenie – Amerykę Łacińską oraz poszukiwanie wątków w owym kręgu kulturowym. Frida Kahlo stała się postacią naturalną w wyborze artystycznym, bowiem nie tylko walczyła o siebie, ale również o obecność kobiet w świecie publicznym. Większość prac choreografki oscyluje wokół problematyki feministycznej, dając pole sceniczne ukazaniu owego wątku. To ciekawy, coraz bogatszy nurt poruszania owego tematu, który również można zauważyć w pracach obecnej szefowej baletu w Zurichu Cathy Marston.

Taneczna opowieść o Fridzie Kahlo wciąga odbiorcę swoją nieoczywistością. Nie otrzymujemy biografii życia kobiety, owszem on jest istotna, ale poprzez sztukę tańca zostajemy włączeni w świat rozdarty pomiędzy śmierć i kolory życia. Ochoa tworząc ową wersję baletu wychodzi od malarstwa Meksykanki, staje się ono inspiracją dla rzucenia na ową paletę różnobarwnej farby pełnego cierpienia życia. Wypadek z dzieciństwa spowodował ból egzystencji, a ucieczka w świat plastycznej twórczości stała się wybawieniem. Owe światy wyrwania życia śmierci, a także nadziei w barwach, które stają się substytutem szarej codzienności, przenikają się i kontrastują. Z jednej strony to biało-czarne szkielety, które jak cienie zatruwają duszę i myśli, a z drugiej fantazja tworzenia z wyimaginowanymi postaciami jelenia, ptaka, liści, a przede wszystkim męskich różnokolorowych Frid, które są wnętrzem tytułowej bohaterki. Symbolizują ową nadzieję życia, pasję tworzenia, ucieczkę od bólu fizycznego i miłosnej pustki. Bowiem związek ze starszym, nieustannie zdradzającym Diego Riverą jest trwaniem w niczym, a ucieczka w fantazję staje się wszystkim. Ochoa maluje tańcem spór życia – ucieczki od śmierci i zanurzenia się w sztuce, myślach, wnętrzu. Jednak całość to spójna fantazyjna opowieść, gdzie nie ma miejsca na kicz, ale pole zostaje oddane olbrzymiej dawce emocji i tanecznego uniesienia. Choreografka wszystkie sceny stara się przedstawić w konwencji umownej, niedopowiedzianej. Nawet sekwencja w Nowym Jorku jest zdeformowana, widziana sztuką Kahlo. W Amsterdamie te obrazy były realistyczne, nie dające szansy widzowi puszczenia wodzy własnej fantazji. We Wrocławiu mamy odmienny obraz i inny efekt. To pejzaż malarskiego ruchu, gdzie postaci ludzkie są żywymi trupami niosącymi spustoszenie dla wnętrza artystki. Jej świat myśli i tego co tkwi w niej samej jest piękne, zjawiskowe, niedopowiedziane, senne.

Strona wizualna autorstwa niderlandzkiej projektantki Dieuweke van Reij, wsparta światłami zrealizowanymi przez Christophera Asha, jest niesłychanie schludna, nawet miejscami ascetyczna w zrównoważonej kolorystyce, ale w pełni współgra z zamysłem inscenizacyjnym. Głównym elementem scenografii jest kwadratowy kubik, który poprzez otwierane drzwi wyświetla pola akcji – łóżko bohaterki, pisane murale Rivery czy scenę śmierci bohaterki na tle zjawiskowego motyla, gdy bezbronna ulatuje do innego świata pisanego własnymi myślami i wspomnieniami. Obraz szkieletów i leśnej fantazji urzeka, nawet odurza. Niektóre sceny są niesłychanie sugestywne. Niemoc posiadania dziecka w wyrazie dużej, animowanej lalki z trupią twarzą, a do tego zawieszonymi czerwonymi linami niczym płynąca krew, które zwisają ze sztankietów i opadają w chwili utraty ukochanego potomka, jest jednym z przykładów przerażającej mocy przekazu spektaklu. Bowiem nie jest to sielankowa opowieść ubarwiona kolorystyką wyziewającą z obrazów, ale pełen rozpaczy dramat, że zło płynie ze świata ludzkiego przeszytego zdradą i nieuniknionym rozstaniem. Wybawieniem jest wnętrze, sztuka, ucieczka we własne wizje i fantazje.

Ochoa to mistrzyni tańca. Buduje nie tylko sprawną narrację z pomocą dramaturżki Nancy Meckler, ale przede wszystkim układa niesamowity ruch. To układ skontrastowany świetnymi, nostalgicznymi duetami do sentymentalnych piosenek hiszpańskich, które płyną jak łzy po policzkach podczas melodramatu filmowego, a także licznymi sekwencjami grupowymi. W partii tytułowej została obsadzona młodziutka, pochodząca z Sycylii Carola Minardo. I to był strzał w dziesiątkę. Mimo początkowej jednolitej roześmianej mimiki twarzy, wraz z rozwojem spektaklu emocje i zjawiskowy taniec wygrywają. Artystka świetnie kontrastuje światy, buduje klimat, a przede wszystkim idealnie odczuwa intencje choreograficzne Annabelle Lopez Ochoa. Jest niewinna, ale również przepełniona bólem i tragedią. Cierpieniem i ulotną radością chwili. Jej wspólne układy z Diego Riverą (Daniel Agudo Gallardo) są przeszyte trudnościami technicznymi, podnoszeniami, a także wielkim uczuciem. To są chwile wytchnienia i odpoczynku od ludzkiego cierpienia. Poetyckość postaci bohaterki tytułowej jest w pełni zauważalna. Niewinność współgra z dojrzewającą pewnością. To marzycielka budująca rozedrgane wnętrze i zewnętrzną pewność. Postać Diego jest odmienna. Pogrubiony tancerz ma pokazywać lekką ociężałość, ale również zalotność oraz zdradę wobec żony i partnerki życia. Nie jest to perfekcyjne wykonanie. Tancerz z przyklejonym uśmiechem nie kontrastuje roli, staje się jednolitym bohaterem, z wyrazem twarzy wiecznego dziecka. Obraz otaczającej wizji i mar konstruuje cały zespół baletu. Świetnie wypadają liście, anonimowe szkielety, które mają trupie maski na twarzach. Jednak głównym grupowym partnerem dla meksykańskiej malarki pozostaną kolorowe męskie Fridy. Wybujałe/li wizualnie, ale również precyzyjne/ni i synchronicznie tancerze. Są jak cienie Ameryki Południowej jej dzikiej przyrody i palety barw dalekiego kraju. Ich układy wymagają dużej precyzji, wspólnoty, wykończeni. Tu można zauważyć pewne mankamenty, ale to tylko drobne niedociągnięcia nie zaburzające świetnego wizualnego widowiska.

Dopełnieniem owego meksykańskiego klimatu jest muzyka skomponowana przez Petera Salema. Jej minimalistyczny charakter, narastające brzmienia kontrastują między dźwiękami mariachi, fauny, flory czy zgiełku ulicy Nowego Jorku. Orkiestra nie wykracza ponad rolę podkładu dla tancerzy, a dyrygent Rafał Karczmarczyk hamuje dźwięki na rzecz piękna ruchu. To tło, klimat dla świata widzianego na scenie.

Balet Opery Wrocławskiej przygotował świetny baletowy wieczór. To nie powtórzenie amsterdamskiej premiery sprzed pięciu lat, ale faktycznie nowa praca Annabelle Lopez Ochoa. Zbudowała ona świetną baletową opowieść, która odchodzi od jednoznacznej narracji na rzecz abstrakcji inspirowanej tragedią legendarnej kobiety. Jej niespełnienie w życiu prywatnym rekompensowała sztuka, świat własnych myśli, wnętrza, a to przełożyło się na taneczną wspaniałą przygodę. Wygrywa cały zespół baletowy, jest niekwestionowanym zwycięzcą owego wieczoru. Udowodnił bowiem, że praca z najlepszymi jest nie mrzonką, ale przygodą, której można i należy sprostać. Właśnie wspólnotowość, świadomość grupy to niebagatelne zalety. Gratuluję i czekam na kolejne wyzwania po Danii, Meksyku w poszukiwaniu światowego ducha udanego tańca.

Frida, Peter Salem, choreografia: Annabelle Lopez Ochoa, balet Opery Wrocławskiej, premiera: czerwiec 2025

                                                                                                       [Benjamin Paschalski]