Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Benjamin Paschalski w Tańcu
Benjamin Paschalski w Tańcu
Przedszkole. Chyba było to wieki temu. Ale przypomina mi się cotygodniowa, a może częściej, lekcja rytmiki. Wspólnie, wszystkie dzieci w kółku, wykonywały w takt muzyki określone figury. A to chodzenie na palcach, a to trzymanie się za boczki, a potem powstawały tańce, które prezentowaliśmy dla rodziców podczas dorocznych pokazów. Ciekawe czasy. Ale co zrobić, gdy niektóre spektakle taneczne przypominają owe dziecięce wprawki? Zaczyna być smutno i nieswojo. Wstydliwie.
W facebookowych rolkach kilkukrotnie widziałem jeden szczególny filmik. To pokaz w galerii. Mężczyzna układa na siebie plastikowe wiadra z piaskiem. Jedno na drugie. W którymś momencie przechylają się i upadają. Piasek rozsypuje się. Publiczność klaszcze zachwycona innowacją w sztuce. Wówczas przychodzi na myśl cytat z Na szczytach panuje cisza Thomasa Bernharda, gdy jeden z bohaterów cynicznie mówi: „No, to mamy arcydzieło!”. Chyba właśnie ironia austriackiego pisarza jest wielokrotnie świetnym komentarzem do rzeczywistości, która nas otacza i pseudo odurza wielkością artystycznej hucpy. Bernhard wielokrotnie w artystach, twórcach teatru, widział megalomanów, zapatrzonych w swój pseudo geniusz, opętanych wizjami własnego obrazu sztuki. I jest w owym spostrzeżeniu bardzo wiele prawdy. Bowiem coraz częściej sztuka tańca zmierza w owym kierunku, gdzie tylko twórca ma prawo oceniać jakość swojego dzieła, a kto nie rozumie owego zjawiska skazany jest na milczenie jako człowiek niedojrzały i pozbawiony wyrobienia w sztuce. Gorzej gdy nie da się zrozumieć niczego, a pod świetną podbudową intelektualną, kryje się totalna niemoc i pustka. Niestety owe przykłady można mnożyć. Widz zakupuje program i czyta wielki wywód intelektualny, skalę możliwości oraz interpretacji. Zasiada na widowni i otrzymuje napuszony balon, który z każdą minutą kurczy się i deprecjonuje. Biedny obserwator zastanawia się – naprawdę to jest to o czym czytałem? Bo przecież to rytmika przedszkolna do której można dopasować każdy, naprawdę każdy, koncept artystyczny. I stoimy wówczas przed dylematem. Trwać w owym przedsięwzięciu czy dezerterować – ratować się ucieczką. Czasem to drugie rozwiązanie jest lepsze, mniej strat dla umysłu i ciała, gdy należy wysiedzieć swoje w teatralnym fotelu, ale przecież zazwyczaj wygrywa myśl – będzie przełamanie, trzeba poczekać. Mija godzina, kolejne pół. Finał. Nic się nie dokonało. Część publiczności bije mocne brawo, kolejna myśli jak biją to i ja będę klaskał, a niektórzy zastanawiają się – co ja tutaj robię?
Nie znoszę takiego teatru, szczególnie gdy marnujesz pieniądze dla płytkiego zdarzenia artystycznego. To doświadczenie spotkało mnie ostatnio w Bazylei. Fajne miasto, które żyje szwajcarskim spokojem, a obecnie mocno ożyło za sprawą finału Konkursu Piosenki Eurowizji, który właśnie odbywa się w tym miejscu. Tłumy na ulicach, które przechodzą z wioski eurowizyjnej do ulicy przemianowanej na taką nazwę. Bary i restauracje pełne, alkohol sączy się strumieniem. Uśmiechy na twarzach, radość z muzycznej fety Europy. Teatr w Bazylei to przedsiębiorstwo wielu sztuk, które w swojej organizacji posiada również zespół tańca. Od przyszłego sezonu (2025/26) będzie go prowadził Marco Goecke, który wedle zapowiedzi dokona znaczącej wolty: od różnorodnych eksperymentów i poszukiwań do kształtowania autorskiej sceny choreograficznej. I zapewne to dobry trop, bo ostatnia premiera to istna porażka: intelektualna i artystyczna. A zapowiadało się wręcz niesamowicie. Do przygotowania projektu zostali zaproszeni wybitni artyści związani z offowym nurtem sztuki. Tim Etchells, brytyjski artysta i pisarz, twórca i szef Forced Entertainment, jednego z najciekawszych, niezależnych zespołów teatralnych na świecie. W Polsce był kuratorem idiomu Nowy Ład Światowy w ramach Malta Festival 2015. Osobiście nieodmiennie kojarzy mi się jego osoba z neonami, których krótki, świetlny przekaz jest jak dosadny komunikat o naszej rzeczywistości, stanach umysłu, emocjach czy też wyobraźni. Do współkreacji zaprosił Vlatkę Horvat urodzoną w Chorwacji, żyjącą w Stanach Zjednoczonych, a obecnie w Londynie, multi artystkę pracującą z formą i mediami od rzeźby, instalacji, kolaży, fotografii do performansu, form wideo, pisania i publikowania. Wszystko i nic. Za tytuł spektaklu obrali znamienne słowa Go With Your Heart (Podążaj za głosem serca). I w programie do spektaklu Horvat świetnie interpretuje ową sentencję: „Fraza zestawia aktywność i uczucie – coś konkretnego i coś nie do uchwycenia”. Podążając za owym zdaniem mógł powstać poetycki wieczór, pełen metafor i urzekającego, piękna tańca. A niestety otrzymujemy chybiony produkt, jak film klasy C lub D. Czternastu tancerzy zostaje wpuszczonych do przestrzeni otoczonej płachtami zawieszonymi na sztankietach, które czasem zjadą, a czasem się podniosą bez większej logiki i uzasadnienia. Następnie przez półtorej godziny widzowie katowani są, ciężko to nazwać inaczej, pokazem codzienności, co komu do głowy przyszło to pokażemy na scenie. A to symulowanie skakania na skakance, a to deliryczne ruchy i tak w nieskończoność, powtarzalność i nijakość. Całość jest niesłychanie chaotyczna, anarracyjna, pozbawiona jakiejkolwiek logiki. Podziwiam wykonawców za ich wytrzymałość uczestniczenia w tanecznym bełkocie – ale zasada „sztuka zniesie cokolwiek” tu wygrywa i jest postawiona na pierwszym miejscu. Po pięciu minutach wiadomo już wszystko, bowiem absolutnie nic więcej się nie wydarzy, nic. Czasem światło przygaśnie, a może się rozjaśni. Muzyka nie przeszkadza nikomu, bowiem absolutnie nie współgra z tym co widzimy na scenie. I toczy się ten taneczny wywód o tym co podobno jest w człowieku, emocjach, stanach, lękach, napięciach. W tego typu przedsięwzięciu można dopasować każdą rzecz i tak będzie zinterpretowane jak życzą sobie artyści. To upadek myślenia o tańcu, czym może być. Staje się tylko pustym efektem dla niezrozumiałego konceptu kreatorów, którzy nie tylko kompromitują siebie, ale i zażenowanych, zaangażowanych w projekt, tancerzy.
Publiczność w Bazylei jest równo podzielona. Cześć ratuje się exodusem, ucieczką bo trudno jest zrozumieć powtarzalne w nieskończoność sceny. Druga grupa mocno bije brawo – bo przecież renoma artystów i mamy „arcydzieło”. Tylko gdzie w tym wszystkim racjonalność i logika? Gdzieś wyparowały, bo lepiej nie przyznać się, że się nie rozumie, gdyż można zostać wyśmianym jako dyletant i kulturalny abnegat. Smutne.
Doświadczenie szwajcarskie pokazuje, że dla pewnego modelu sztuki zamknięta przestrzeń teatralna jest polem nieadekwatnym. Wydaje się, że błaha praca Etchellsa i Horvat nadaje się lepiej do sali galeryjnej, gdzie oglądający mogą traktować pokaz jako zdarzenie performatywne, a nie widowisko teatralne. Pole wystawiennicze daje szansę opuszczenia przestrzeni w każdej chwili, przejścia, obcowania, może lepszego zrozumienia. Uziemienie w rzędzie sali teatralnej uśmierca tego typu koncept. Zresztą on dla mnie i tak jest śmiercią – zanudzającą i przeszytą intelektualną pustką. Nie znoszę tego typu zdarzeń, bo zniesmaczają i wywołują negatywne emocje. Dla odreagowania warto obejrzeć finał Konkursu Piosenki Eurowizji, bo Bazylea żyje tym wydarzeniem, a nie nikłym artystycznym czasem w miejscowym teatrze.
Go With Your Heart, autorzy i choreografia: Tim Etchells, Vlatka Horvat, Theater Basel, premiera: marzec 2025
[Benjamin Paschalski]