Physical Address

304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124

KRETA MIŁOŚCI – „GREK ZORBA” BALET NARODONO POZORISTE W SARAJEWIE

Był rok 1991, październik, prawie dokładnie trzydzieści cztery lata temu. Sławomir Pietras dopiero co objął stanowisko dyrektora naczelnego Teatru Wielkiego w Warszawie. Swoje kierownictwo rozpoczął spektakularnie, choć z dzisiejszej perspektywy może kontrowersyjnie. Po wcześniejszym sukcesie łódzkim, gdzie z wielkimi laurami piastował funkcję szefa placówki przez blisko dziesięć lat, wprowadził na stołeczną scenę Greka Zorbę z muzyką Mikisa Theodorakisa w choreografii Lorki Massine. To był wielki przebój, totalny hit! Przedstawienie na które bilety były wyprzedawane do ostatniego miejsca, a feria greckiego klimatu oczarowywała widownię. Ów tytuł idealnie wpisywał się w ówczesne czasy. Proces transformacji, galopada cen, zaciskanie pasa i nadzieja zmian. Na scenie słońce, miłosne wzloty i taneczny urok. Owe dwie godziny stawały się odskocznią od rzeczywistości i dawały nadzieję przyszłości jak finalny taniec wolności. Ówczesna szefowa warszawskiego baletu – Maria Krzyszkowska, zaciskała zęby ze złości, że klasykę wypiera taneczny musical z ograniczoną techniką, choć spektakularnymi scenami. Jednak grecka opowieść idealnie korespondowała z tamtymi dniami, miała coś w sobie magicznego, odkrywczego. Dodatkowo unifikowała wszystkie zespoły teatru: balet, chór i orkiestrę. Owa konsolidacja i smak sukcesu wydawały się niezbędne po czasie wewnętrznych walk o schedę dyrektorską po Robercie Satanowskim, co w swojej książce Kretowisko, ze zwadą i jednowymiarową narracją przedstawił Bogusław Kaczyński. Minęły lata. Tytuł pojawił się ponownie w repertuarze Teatru Wielkiego w Łodzi. Oglądałem go bodajże w zeszłym sezonie. I to co zobaczyłem mnie przeraziło. Siła widowiska, oryginalnie zamówionego dla Arena do Verona w roku 1988, gdzieś absolutnie uleciała. Spektakl wykastrowano z jego mocy napędowej, siły – muzyki, która odtwarzana jest z taśmy. Scena jest pusta, a brak chóru zauważalny. Dekoracja symboliczna, zespół baletowy podryguje niemrawo w tle. Owszem dobrze wypadli soliści, ale to zbyt mało dla przedstawienia, które było ikoną, mocą frekwencyjną i zapełniającą kiesę instytucji. Dziś pozostał poblask, dawne wspomnienie z obecnym wykonaniem, które powoduje ból zębów, może podobnie jak Krzyszkowską ponad trzydzieści lat temu.

Ów tytuł doczekał się również innych interpretacji i wykonań, które nie czerpały z układu Massine. Jednym z tych miejsc jest zespół baletowy Narodno Pozoriste Sarajevo. Uwielbiam nieoczywiste ośrodki i tamtejsze spotkania z tańcem. Ma to w sobie coś z odkrywania wybornych smaków – niczym sommelier testujący nowe wino. Odwiedzałem ponownie Bośnię-Hercegowinę po dziesięciu latach. Jej stolica ma niesamowity urok. To niezliczona liczba meczetów, których minarety królują nad miastem, zapach cevapi unoszący się nad starówką i doświadczenie wojny widoczne wciąż w wielu miejscach. To miks kulturowy, różnorodność i przez to europejski posmak orientu. Zespół baletowy lokalnego teatru jest niewielki. Prowadzi go, pochodzący z Rosji, tancerz Evgeny Gaponko. Propozycje repertuarowe są różnorodne i posiłkują się lokalnymi twórcami, a także znanymi na Bałkanach choreografami. Ważnym jest, że powstają nowe produkcje wzbogacające dotychczasowy program sceny. Ostatnią premierą był właśnie Grek Zorba. Zastanowił mnie sam tytuł, którego treść nie stroni od rozwiązłości i relacji poza małżeńskich. To również pokazanie siły kobiety, jej samodzielności i odwagi. Jak owe treści mogą być odbierane w społeczeństwie muzułmańskim? I tu największa ciekawostka. Muzułmanizm bośniacki jest niezwykle liberalny i otwarty. A sztuce pozostawia się dużą swobodę ekspresji. Dlatego też przedstawienie nie wywołuje żadnych kontrowersji, a nagradzane jest wielką owacją podczas finału przedstawienia. Ważnym jest pytanie – czy warto je aż tak mocno doceniać?

Baletowa opowieść w Sarajewie jest zgodna z kartami książki Nikosa Kazandzakisa czy też kadrami filmu Michaela Cacoyannisa. Młody Amerykanin Nick zmuszony odmianą życia, zajęcia się rodzinną kopalnią, przybywa na Kretę. W podróży poznaje Zorbę, z którym zaczyna wiązać go nić przyjaźni. W jego życiu pojawia się wdowa – Marina. Świat radości pod słońcem wyspy przeplata się z tradycyjnymi wartościami, bałkańską tożsamością, która wiedzie do tragedii. Jednak nieustanna nadzieja pobłyskuje w duszy i nogach wspólnoty, a jej wyrazem jest ekstaza tańca. Mimo upływu lat od powstania powieści wiele jej elementów pozostaje aktualnych i współgrają one z dniem dzisiejszym świata Bałkanów.

Przygotowanie baletu powierzono Konstantinowi Kostjukov. Ten pochodzący z Ukrainy, urodzony w Kijowie, tancerz i choreograf, praktycznie całe swoje zawodowe życie związał z tym zakątkiem Europy. W 1991 roku został pierwszym tancerzem zespołu baletowego Teatru Narodowego w Belgradzie. Tu w latach 2004-2022 pełnił funkcję dyrektora kompanii. To jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk w świecie tańca południa naszego kontynentu. W swoim bogatym repertuarze tanecznym posiadał rolę tytułową w Greku Zorbie w układzie Krunislava Simica. I chyba owa fascynacja w jego sercu pozostała, że zdecydował się powrócić do owego tytułu przedstawiając autorską wersję w Sarajewie. I jest to praca w pół drogi. Bowiem aby owe widowisko było pełnym sukcesem należy mieć nie tylko dobrych solistów, ale przede wszystkim zgrany, bogaty ansambl taneczny. Niestety Sarajewo takowym nie dysponuje. To co już wspomniano, to mały zespół, którego możliwości techniczne są niezwykle ograniczone. We wspólnych układach jest on nierówny i blady, a najgorsze gdy patrzy się na niektórych wykonawców to ma się wrażenie, że są przerażeni tym co muszą zaprezentować. Jakby przerastała ich wizja choreografa. A ta w cale nie jest aż tak trudna. W pełni dopasowana do możliwości wykonawców.

Opowieść jest spójna, linearna, choć niektóre elementy są zbędne – jak wnoszenie krzesła czy stołu będących rekwizytem dosłownie na sekundę trwania spektaklu. Dodatkowo niekorzystnie wypadają ściemnienia po scenach – jakby brakowało choreografowi pomysłu na powiązanie poszczególnych fragmentów. To całkowicie zbędny element, a odrobina inwencji skleiłaby zapewne perfekcyjnie opowieść. Kostjukov zabiera nas w krainę wyspy – dosłownie opowieść zaczyna się od portowego spotkania Nicka z Zorbą. Ta nawiązana znajomość przerodzi się w przyjaźń, której nawet śmierć najbliższych nie będzie w stanie rozdzielić. Choreograf kontrastuje świat wspólnoty z indywidualnymi relacjami głównych bohaterów. Pragnie aby koloryt miejsca przeplatał się z jednostkowymi wyborami. To zabieg niezwykle udany, ale wygrywają w nim soliści, a ich kunszt znacznie przewyższa możliwości taneczne społeczności.

Najciekawiej prezentują się panie, a moje serce artystycznie zdobyła Tamara Ljubicic. Jej Marina jest dumna i wyniosła, pewna siebie, ale nie tylko własnej kobiecości, co człowieczeństwa. Walczy o prawa dla siebie, wybory miłości i niezależność od innych. Jej taniec jest dostojny i dumny, niesłychanie precyzyjny. Świetnie wypada w duecie z Nickiem. W tej partii bryluje świetną klasyczną techniką Oleg Karatsev. Jego styl jest niczym wyjęty z rewii dwudziestolecia międzywojennego, pełen wdzięku i lekkości. Dopełnieniem pochwał są dwie mniejsze główne role. Natasa Gaponko jako Madam Hortense żyjąca wiecznym wspomnieniem, światem dawnym, jakby trwała w owej przeszłej historii nie budząc się z letargu tego co minione. Także niezwykle poprawnie, wręcz demonicznie, zgodnie z istotą roli, zaprezentował się szef baletu sarajewskiego – Evgeny Gaponko jako Pavlos. Zakochany w Marinie, siłowo pokonujący przeszkody jest niezwykle przekonujący i wyrazisty. W owej grupie blado prezentuje się Zorba w wykonaniu Mihaila Matescu. Dojrzały rumuński tancerz jest niczym stworzony do owej roli. Jednak technika ogranicza go w pełnej ekspresji ruchu. Jego wykonanie jest niezwykle spowolnione, dziwnie ospałe, do końca nie współbrzmiące z muzyką i jej wielokrotną żywiołowością. W ostatnim, parokrotnie powtarzanym, tańcu z Nickiem – sirtaki to Zorba jest przegranym, a scena należy do zadomowionego przybysza z Ameryki.

Strategia choreograficzna Kostjukova jest niezwykle ciekawa. Dla każdej postaci zbudował odmienną kreskę ruchu. Są one skontrastowane między sobą, bowiem przynoszą inny bagaż emocji i własnych przeżyć. Ale ów zabieg może być w pełni widoczny, gdy posiada się w pełni zgrany skład solistów. W Sarajewie to wyprawa w pół drogi. I ponawiając lament to niewystarczające możliwości zespołu zabiły koncepcję choreografa, który pragnął zbudować efektowne, wieloznaczne osobowościowo, z wyrazistym tłem mieszkańców Krety, widowisko baletowe.

Niezwykle ważnym atutem przedstawienia jest muzyka wykonywana przez orkiestrę pod kierunkiem Ognjena Bomostara. Kompozycja dedykowana baletowi, posiada świetny rytm i współgra z zamysłem układu tanecznego. Jednak w wielu fragmentach doszukać się można fałszu, choć nuty płyną z kanału płynnie. Dopełnieniem jest chór, umieszczony na skraju sceny, będący stałym obserwatorem akcji. Usadzony na krzesłach to komentator zdarzeń niczym w teatrze antycznym. Ale oprócz wokalizy nie widać w owej masie zapału wykonawczego. To obraz grupy starców – znudzonych i smutnych, oczekujących finału, gdy powstają ze swoich siedzisk aby wykonać ostatni utwór. To co jest niesłychaną wartością – stało się komiczną i smutną rzeczywistością. Szkoda, że w artystach brakuje zapału, aby współtworzyć taneczny spektakl.

Całość została rozegrana w jednorodnej dekoracji autorstwa Josipa Lovrenovica oraz neutralnych kostiumach Amny Kunovac-Zekic. Tło to biało-niebieski horyzont i kulisy, które wpisują się w koloryt wyspy. Są one lekko abstrakcyjne, nieujarzmione, niezwykle malarskie i fantazyjne. Przypominają obrazy Marca Chagalla. Dekorum wzmacnia i jasno umiejscawia opowieść taneczną pisaną codziennym życiem i miłością na greckiej wyspie.

Sarajewska Kreta to przykład dobrego pomysłu wprowadzenia do repertuaru hitu baletowego, który może stać się długofalowym przebojem. I zapewne tak będzie mimo uchybień i niedociągnięć głównie w zespołach teatru. Brakuje zapału i wigoru orkiestry, ikry aktorskiej chóru i możliwości baletowego ansamblu. Wygrywają soliści, ale to za mało dla pełnowartościowego spektaklu. Garstką osób nie uda się zbudować silnej formacji, która będzie w stanie oczarować widza i zaprezentować olśniewający pokaz choćby greckiego tanecznego żywiołu. Aspiracje artystyczne Evgeny’a Gaponko są bardzo wysokie. I to bardzo dobrze, bo Bałkany to niezwykle ciekawy region różnorodności baletowej. Jednak jak na razie przewyższają one techniczne możliwości części jego podwładnych. Problemem mogą być nakłady finansowe i wsparcie przez władze instytucji kultury. Patrząc na przeszłość i kryzys w tym sektorze w Bośni i Hercegowinie jest to stale niedoinwestowana przestrzeń życia społecznego. Ale to już opowieść dla innego tekstu. Po owym spotkaniu pozostaje niedosyt, ale i drobna radość, że sztuka tańca ma miejsce w najmniej spotykanych zakątkach naszego globu.

Grek Zorba, Mikis Theodoroakis, choreografia: Konstantin Kostjukov, balet Narodono Pozoriste Sarajevo, pokazy: wrzesień 2025

                                                                                                                 [Benjamin Paschalski]