Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Benjamin Paschalski w Tańcu
Benjamin Paschalski w Tańcu
W roku 2012 ludzie teatru wystosowali publiczny list będący wyrazem głębokiego zaniepokojenia dotyczącego funkcjonowania teatrów publicznych w Polsce. Istotą stała się kwestia ukazania jakości teatru artystycznego w naszym kraju, ograniczanie funduszy na rzecz scen, dążenie podmiotów prowadzących instytucje artystyczne do komercjalizacji zarządzania oraz próby odejścia od pasywnego modelu ich funkcjonowania. Była to konsekwencja, gdyż niektóre organy samorządowe dążyły do uaktywnienia szefów placówek w celu poszukiwania innych źródeł finansowania, a nie posiłkowania się tylko stałą dotacją. Hasłem stał się slogan: „teatr nie jest produktem, wiz nie jest klientem”. I powiem szczerze, że owa akcja wzbudziła mój niepokój. Bowiem ukazała, że argument realizacji teatru artystycznego może być usprawiedliwieniem dla lichej i miernej produkcji, która będzie posiadała znikome zainteresowanie odbiorców. Dalej idąc można wywnioskować, że realizując przedstawienie nie jest istotnym jego efekt końcowy, bo przecież najważniejsze jest samozadowolenie twórców, którzy przygotowując sztukę eksponują własne artystyczne spełnienie. To ono staje się najważniejsze, kluczowe i nadrzędne. Widza nie przekona się do fałszywej i nieudanej produkcji, ale pozostanie samosatysfakcja kreatorów, cóż że kasa świeci pustką, a widownia ledwo w połowie zapełniona. Dlatego przez całe swoje życie uważałem i pozostaję z tą myślą, że teatr jest produktem, a widz jest klientem. Tylko z tym nastawieniem przygotowuje się jakościowe widowisko, które przynosi satysfakcję twórcom i publiczności. W świecie wolnorynkowym mamy masę agencji produkujących spektakle, które prezentują je w objeździe po całym kraju. Również, czego stolica jest przykładem, posiadamy wiele scen komercyjnych, prywatnych, które pozbawione stałego dopływu pieniądza z kiesy publicznej, muszą radzić sobie na rynku szeroko pojętej rozrywki. Niezmiennie dobrym przykładem jest Krystyna Janda i jej dwie sceny, które równoważą repertuar lekki z poważnym kształtując udany teatr mieszczański. I może warto zastanowić się jak zreformować w dniu dzisiejszym nasz świat teatralnego mentalnego skostnienia, gdzie dla scen publicznych jedynym ratunkiem jest znaleźć się pod skrzydłami ministerstwa dedykowanego jako instytucja współprowadzona. Tylko wszyscy zapominają, że to droga donikąd. Zanegowanie reformy samorządowej, gdzie właśnie jednostki lokalne są odpowiedzialne za kształt i funkcjonowanie instytucji artystycznych, gdyż najlepiej znają potrzeby mieszkańców. Po drugie to pułapka polityczna, bowiem zmiany na szczeblu centralnym mogą bardzo silnie podporządkowywać podmioty kultury. Owych mechanizmów jest wiele. Dlatego istotnym jest wypracowanie nowego, jakościowo sprawnego, modelu funkcjonowania instytucji kultury. W tymże winno znaleźć się miejsce dla rachunku ekonomicznego, niezależności twórczej, a także pole dla satysfakcji publiczności. Bowiem inne, dziś niezmiernie popularne, hasło „teatr jest nasz” nie oznacza, że przynależy on tylko do aktorów i realizatorów, ale również, a może przede wszystkim – widzów.
Ten przydługi wywód ma swoje uzasadnienie. Bowiem znamy, ci którzy się tym interesują, teatralne sceny komercyjne. A jak wygląda ten obraz w świecie tańca? Przed agresją Rosji w Ukrainie, przemierzając ulice miasta, wielokrotnie ze słupów reklamowych angażowały oko plakaty z pokazami Dziadka do orzechów i Jeziora łabędziego. Na nich świecił, między innymi, wielki napis Moscow City Ballet. Artystycznie prowadzony przez Ludmilę Neroubachtchenko stawał się wielką atrakcją w okresie przedświątecznym. Większość moich znajomych była przekonana, że to balet Teatru Bolszoj stolicy Rosji. Długo musiałem wyprowadzać ich z błędu, choć ceny biletów godne były pierwszej sceny mocarstwa.
Wojna całkowicie zmieniła ów obraz. Rosyjskie kompanie odeszły w dalekie zapomnienie, ale to pole zostało szybko zagospodarowane. Dziś właśnie słów kilka o polskim przykładzie, który tę lukę zapełnił. I to w bardzo dojrzały organizacyjnie i artystycznie sposób. Nie tak dawno pojawił się kolejny przykład komercyjnej aktywności na scenie tanecznej w naszym kraju. Zatem konkurencja dla zawodowych scen zaczyna kiełkować, krzepnąć i stawać się rozpoznawalną marką. Królewski Balet Klasyczny i Davydiuk Dance Company to dwa zespoły, które można spotkać w trasach w naszym kraju i nie tylko. Dzieli je bardzo dużo, ale jedno jest spójne. Ich szefowie: Marcin Rolczyński i Viktor Davydiuk to byli tancerze, którzy swoje kariery rozwijali w jednym, tym samym miejscu: Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Odmiennie patrzą na własne kompanie oraz widzą ich funkcjonowanie. Zatem warto poznać je bliżej i zrozumieć na czym polega fenomen sukcesu. W pełni o nim można powiedzieć w przypadku Królewskiego Baletu Klasycznego. A także wskazać aspiracje tworzenia autonomicznej, niezależnej grupy tanecznej dla realizacji własnej wizji choreograficznej co ma miejsce w Davydiuk Dance Company. Dwa światy, dwie wizje, ale jeden cel – produkt i klient. Spektakl i widz.
Królewski Balet Klasyczny – jak osiągnąć sukces?
Południe. Scena Relax w Warszawie. Dla większości bywalców miejsce w żaden sposób nie kojarzące się z prezentacjami sztuki baletowej, ale tłumnie odwiedzane przez publiczność, gdzie miesza się luksus i artystyczny wyraz. Lampka szampana w barze i produkt na scenie. Wchodzę na widownię, gdzie trwają przygotowania do popołudniowej i wieczornej prezentacji. Zaczepiam jednego z montażystów, krótko rozmawiamy. To Mirosław Ogórek, były tancerz związany przed laty z Polskim Teatrem Tańca, jeszcze za dyrekcji Conrada Drzewieckiego, później solista zespołu tanecznego poznańskiego Teatru Muzycznego. Asystuje mu Kacper Helka, też tancerz związany jeszcze nie tak dawno z Operą Śląską w Bytomiu. I zaczynam po woli wszystko rozumieć. To ogromnie ciekawe miejsce, gdzie z jednej strony jesteś brygadzistą, a wieczorem możesz trafić na scenę. To swoista rodzina taneczna, ludzi którzy pojawili się z różnych miejsc, ale budują wspólnotę na rzecz najlepszego przedstawienia – produktu. A wszystko wymyślił, stworzył i koordynuje jeden człowiek. To Marcin Rolczyński – były tancerz, absolwent Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Janiny Jarzynówny-Sobczak w Gdańsku. Przez wiele sezonów związany z poznańską sceną Teatru Wielkiego, gdzie spotkał wielu mistrzów choreografii. Ale, co sam podkreśla, łączy w sobie pasję artystyczną z menadżerską. W tym kierunku skończył studia, a dziś może kierować własną firmą Modern Art. Marcin Rolczyński. To właśnie ona jest odpowiedzialna za markę kompanii baletowej, jej prezentacje i aktywność w Polsce i zagranicą. To ewenement w skali wszystkich prezentacji w naszym kraju. Bowiem zazwyczaj odpowiadają za to delegowane agencje, które kupują konkretne widowisko i organizują wszystkie pokazy. Rolczyński ma inną koncepcję. Za wszystko odpowiada jego firma i ludzie z nią związani. Jednym z nich jest Taras Szczerban, również były solista zespołu w Wielkopolsce, dziś prawa ręka, zastępca – szefa i pomysłodawcy pierwszej komercyjnej baletowej sceny w Polsce. Zasada jest prosta – jeżeli ma to być wartościowy i jakościowo udany pokaz ważnym jest wziąć odpowiedzialność za wszystkie jego elementy. Pod opieką są artyści występujący, technika, ale i widzowie, którzy są niezwykle ważni, bowiem dzięki nim istnieje zespół. Ma tego świadomość inicjator, który dba o każdy szczegół, bo to przekłada się na jakość widowiska i spełnienie publiczności, a w finale przypływ środków finansowych.
A jak to się zaczęło? Sama idea narodziła się dziesięć lat temu, gdy Rolczyński posiadał własną fundację i we współpracy ze swoim byłym pracodawcą, dzięki pozyskanym owym środkom udało się stworzyć pierwszą, okrojoną i trwającą około godzinę, wersję Jeziora łabędziego. Docierano z nim do wielu miejscowości, gdzie balet nigdy wcześniej nie pojawił się w ogóle. Forma animacyjno-baletowa pokazała ścieżkę kształtowania własnej, profesjonalnej kompanii, która będzie docierała do wielu miejsc. Pokazywała piękno tańca, ale na bazie klasyki i tradycji baletowej. I z owej idei i praktyki zrodził się Królewski Balet Klasyczny (podczas pokazów zagranicznych European Royal Classic Ballet), który dziś jest niezwykle popularnym zespołem, podróżującym po całym świecie, ale również po Polsce. Debiut formacji miał miejsce blisko trzy lata temu, a przyświecała mu idea dotarcia z klasycznym, nie współczesnym czy neoklasycznym, baletem do szerokiego grona odbiorców. W świecie po pandemii COVID, widzowie pożądali powrotu do normalności i obcowania ze sztuką i owe zapotrzebowanie idealnie wpasowała się koncepcja grupy. Co ważne wojna w Ukrainie wyeliminowała z obiegu artystycznego zespoły rosyjskie, tym samym można było zagospodarować pole wysokiej jakości produktem. I to się udało. Marcin Rolczyński mówi: „Do sfery wyrazu baletu mam podejście konserwatywne. Uważam, że w naszym kraju umiera kultura baletu klasycznego. Jest jej brak i niedobór w teatrach publicznych. Z tego zrodził się zespół, który oddaje hołd i pielęgnuje tradycyjną formę wyrazu ruchem. Dlatego u nas króluje Dziadek do orzechów i Jezioro łabędzie. Zapytajmy przeciętnego widza, aby wymienił kilka baletów. Wskaże te dwa tytuły. Łaknie on klasyki. Choć naszą kolejną premierą będzie Tango do muzyki Astora Piazzoli w technice neoklasycznej i współczesnej, ale to próba powiększenia repertuaru, a nie zmiana zainteresowań”. Owe pozytywistyczne podejście, ma również wyraz w nazwie zespołu. Nawiązuje ona bowiem do tradycji sięgającej czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Objął on swoim protektoratem grupę tancerzy, którzy stali się faktycznie pierwszą, stałą formacją baletową. Do owego czasu sięga idea polskiego baletu narodowego – pisał o tym Paweł Chynowski. Ale grupa poznańskiego artysty odwołuje się nazwą również do owego czasu i pielęgnuje właśnie ową tradycyjną formę wypowiedzi tanecznej. Co więcej zapełnia kluczową lukę, której nie zagospodarował żaden publiczny zespół baletowy. Pielgrzymuje, podróżuje, poszukuje miejsc prezentacji. Dziś trasa w Polsce to kilkadziesiąt przystanków – od domów kultury, hal sportowych po estrady filharmonii. Gdy słuchałem tej opowieści widziałem czas dwudziestolecia międzywojennego i teatralny objazd Juliusza Osterwy od miasta do miasta. Dziś spektakle oglądają setki, a niekiedy i tysiące widzów. Są grane na małych, średnich i dużych scenach. Prawie zawsze są wyprzedane bilety – jest wielkie zapotrzebowanie na tego typu prezentacje. A jak to wszystko funkcjonuje?
Zespół występuje w cyklu sezonu, który rozpoczyna się w listopadzie, a kończy w maju. W mijającym czasie zaprezentowano 162 przedstawienia! Co jest liczbą niebagatelną. Czasem zespół występuje dwukrotnie, a nawet trzykrotnie podczas jednego dnia. Wspomniani pracownicy techniczni również są tancerzami i wielokrotnie można ich zauważyć na scenie podczas przedstawienia. Zespół artystyczny liczy około 35 osób, który stale podróżuje z jednego miejsca do drugiego, choć w zależności od możliwości sceny występuje czasem mniej tancerzy. Ważne jest to w przypadku Jeziora łabędziego, aby „białe” akty nie wyglądały ubogo, więc występuje w nich od 12 do 18 tancerek. Porównując to z innymi produkcjami to bardzo adekwatna liczba. W Polskim Balecie Narodowym układ był przygotowany dla 30 baletnic, ale kubatura sceny Teatru Wielkiego w Warszawie jest nieporównywalna z innymi miejscami w Polsce. Największą liczbą „białych łabędzi” może się poszczycić English National Ballet podczas prezentacji w Royal Albert Hall gdy jest ich 60! Ale to tylko tytułem ciekawostki. Rolczyński mocno stawia na jakość. Opowiada, że rocznie jest około 600 zgłoszeń do pracy w zespole, a tygodniowo przychodzi około 10-15 aplikacji. Wspomina o niedawnej deklaracji przejścia z zespołu Teatru Wielkiego w Poznaniu kilkorga tancerzy, którzy poszukują nowych wyzwań. Jest z czego wybierać. Kompania podczas sezonu jest stała, ale zmieniają się soliści, bowiem nikt nie jest w stanie codziennie wykonywać całej partii głównych bohaterów. Za jego artystyczny wyraz odpowiada dwójka Włochów: Alessandro Bonavita, szef artystyczny, pierwszy tancerz, a także autor choreografii oraz solistka Valerie Ferazzino. Oni zajmują się przygotowaniem przedstawienia, jego rysunkiem, rozstawieniem tancerzy. Pytam ich, czym jest praca z tym zespołem? Bonavita, mówi: „to miła i produktywna praca, gdzie nadrzędnym jest przygotowanie profesjonalnego przedstawienia, z bardzo dobrymi tancerzami z całej Europy”. Wtóruje Ferazzino i podkreśla rolę głównego szefa jako osoby, która „daje szansę młodym ludziom dużo pracować, prezentować się w różnych miejscach, gdzie zawsze jest pełna sala spontanicznej publiczności”. Wskazując różnicę pomiędzy pracą w komercyjnym zespole, a stałym teatrze wspólnie zauważają: „podróżowanie i każdego wieczoru spotkanie z innymi widzami. A także możliwość bycia przez sześć miesięcy non stop na scenie prezentując ponad 150 spektakli”. Dla porównania największa kompania Niemiec Staatsballett Berlin prezentuje w sezonie blisko 80 przedstawień. Dwukrotność robi wrażenie i jest imponująca. W Scenie Relax debiutował w roli księcia Zygfryda Alberto Pecetto, na co dzień solista baletu Opery Śląskiej w Bytomiu. Gdy pytam go jak zaczęła się współpraca z Królewskim Baletem Klasycznym, mówi: „To był zbieg niespodziewanych okoliczności, że mogłem wziąć udział w tym niezwykłym projekcie. Początkowo rolę miał zatańczyć inny tancerz, jednak z powodów osobistych nie mógł uczestniczyć w przedsięwzięciu. W związku z tym zostałem zaproszony jako gość. Uważam się za bardzo szczęśliwego i jestem ogromnie wdzięczny za to doświadczenie. Cieszę się, że mogłem przyczynić się do realizacji tego spektaklu i współpracować z tak profesjonalnymi i doskonale przygotowanymi artystami”. Gdy pytam go o samopoczucie w tym miejscu, zauważa: „Czułem się niezwykle dobrze! Mimo że spędziłem z grupą tylko kilka dni jako gość, zostałem serdecznie przyjęty i doceniony za moją pracę oraz wkład w spektakl”. Partnerowała mu artystka tego samego teatru Kurara (Clara) Ushizaka. Jednak wśród tancerzy można dostrzec wielu wykonawców z różnych miejsc w Polsce, są to między innymi tancerze z Łodzi: Dominik Senator, Alicja Bajorek, Nazar Botsiy czy Chase Vining. A z plakatu i na scenie w Jeziorze łabędzim przeszywa spojrzenie i taneczna wyrazistość Wiktora Krakowiaka-Chu. Te nazwiska już świadczą o poziomie wykonania, a dopełnieniem jest międzynarodowy skład wykonawców. I naprawdę należy podkreślić klasę i poziom wykonania.
Rolczyński dba o każdy szczegół. Nie chce oby spektakl miał wyraz przypadkowego, niedopracowanego. Dlatego niezwykle ważnym są dekoracje i kostiumy. Patrząc na Jezioro łabędzie to tło stanowią specjalnie zamówione, na podstawie grafik, drukowane na wieloformatowych powierzchniach elementy, które następnie są przekształcone na formę scenograficzną. Dzięki owej technice są niesłychanie lekkie, bowiem obciążają jedną kulisę zaledwie 4 kilogramami. Cała dekoracja waży 12 kg, co z jednej strony jest ważne ze względów transportowych, ale również ukazuje subtelne bogactwo sceny, a nie pustą przestrzeń po odsłonięciu kurtyny. Dodatkowym elementem jest projekcja graficzna, która podobna jest do tła komputerowych gier. Ona wykreśla miejsce akcji. Jest żywa, animowana. Zastanawiałem się długo nad jej efektywnością. Ale przekonała mnie ta idea podczas spektaklu. Bowiem ów zabieg w bardzo wymowny sposób wykreśla miejsce akcji. We współczesnym świecie współgra z tym co mamy do czynienia codziennie. Żywa grafika sugestywnie oddziaływuje na zmysły, pobudza fantazję i dodaje atrakcyjności tanecznego wykonania. Przestrzeń dopełniają subtelne rekwizyty nie ograniczające pola tańca. W obu spektaklach do muzyki Piotra Czajkowskiego, kluczową rolę odgrywają kostiumy. Mogłem odnieść wrażenie, że to dla Marcina Rolczyńskiego niezwykle ważny detal w przedstawieniu. Są nie tylko dopełnieniem do wykonania, ale niezwykle estetycznym elementem. To nie zbiorowisko przypadkowych strojów odnalezionych w szafie, ale specjalnie zaprojektowane stroje. W przypadku Jeziora łabędziego przygotowali je Marta Bartosik i Wiki Mukas, zaś do Dziadka do orzechów – Karolina Grzeszczuk. I rzeczywiście, są przepiękne, bogate, ale nie krępujące ruchów. Szef zespołu dodaje, opowiadając o tym z pasją: „U nas Król szczurów w Dziadku do orzechów jest w trzech formach. Na początku to zwykła lalka szmaciana, następnie tancerz bliźniaczo podobny do zabawki, a na końcu 3,5 metrowa kukła, z potężną głową wielkości stołu, która wzbudza strach i przerażenie”. Każdy spektakl żyje, oddycha, pulsuje. W kolejnych sezonach są one ulepszane, aby stawały się bardziej komunikatywne i interesujące dla publiczności.
Ciekawym jest codzienność w objeździe. Na każdy dzień składa się logistyka, bowiem należy pomyśleć i zapewnić wiele spraw i elementów dla całego zespołu. Kompania może liczyć na gwarantowany nocleg oraz każdorazowo na aprowizację. Posiłki są częścią wspólnoty. Nikt z całej grupy nie musi martwić się o jedzenie. Ale to też wyzwanie. Bowiem niezwykle trudno jest zamówić jednorazowo posiłki dla ponad 35 osób. Dodatkową komplikacją są indywidualne preferencje dietetyczne, nie tylko wegetariańskie wybory, ale bardziej wymagające dania na przykład gdy ktoś choruje na celiakię. Dziś podczas audycji baletowej, przed otrzymaniem angażu, staje się to niesłychanie ważnym pytaniem. Tancerze mogą faktycznie całą swoją gażę zaoszczędzić, a jeszcze warto zwrócić uwagę, że w sytuacji gdy nie tańczą, z powodów zdrowotnych czy też ograniczeń przestrzeni wykonawczej, otrzymują pełne wynagrodzenie. Rolczyński zbudował sieć kontaktów również w branży hotelarskiej i gastronomicznej. To się nazywa prawdziwy biznes! Jednak kluczowym są miejsca prezentacji. Królewski Balet Klasyczny można spotkać w całym kraju. Znany jest we wszystkich filharmoniach, oprócz Narodowej w Warszawie, wielu scenach i salach operowych, a także licznych domach kultury. Rzeszów, Lublin, Białystok, Łódź, Toruń, Jelenia Góra, Katowice to tylko niektóre duże miasta, gdzie gościł i gości. Zespół wielokrotnie oczekuje prezentacji w pewnych miejscach, gdyż świetnie się w nich czuje. To również gra w drugą stronę, gdy miasta czy mniejsze miejscowości, zabiegają o prezentację spektaklu. Niekiedy to nie są to tylko przedstawienia biletowane, ale wykupione przez władze samorządowe na rzecz bezpłatnego uczestnictwa wspólnoty w projekcie kulturalnym. Czasem wydarzenia są z orkiestrą na żywo co uatrakcyjnia widowisko. Co ciekawe z punktu marketingowego niezwykle pomyślne są relacje właśnie z filharmoniami. Te z województw południowych: Podkarpacka, Sudecka i Jeleniogórska, stały się zalążkiem pomysłu wykorzystania miejscowych orkiestr do prezentacji widowiska baletowego. Jednak większość odbywa się do muzyki z taśmy. Kolejne dwa sezony są praktycznie zaplanowane. To tourne w Polsce, ale również w Stanach Zjednoczonych, gdzie w przyszłym roku odbędzie się pięćdziesiąt przedstawień od Waszyngtonu, Nowego Jorku przez Chicago do stanów Teksas i Illinois. Zainteresowanie wykazują również kraje europejskie. To wielkie wyzwanie podczas którego jest dużo pracy, podróży, ale można nieźle zarobić. Tancerze to zapaleńcy, będący świadomi wyzwań, ale też czujący głód występów. Oczywiście publiczność jest bardzo różna, za oceanem kompletnie odmienna, zbliżona do kinowych bywalców. Ale jednak to zawsze sprzedaż atrakcyjnego produktu w bardzo atrakcyjnej formie.
Nad wszystkim czuwa dyrektor jako szef firmy. Jego przenośne biuro to laptop i zestawione z nim jeszcze dwa monitory. Uwielbia exela, w którym wszystko kalkuluje oraz wylicza. Lubi swoich współpracowników, świetnie się z nimi komunikuje. Koordynuje ich pracę. Co ważne, tak jak w sprawnym organizmie każdy wie co ma zrobić i jakie wykonać zadania. Ale też stresuje się niedociągnięciami. Chciałby, aby wszystko było dograne w każdym szczególe. Jest menadżerem, który odmiennie widzi rolę szefa w komercyjnym zespole od tego w publicznym teatrze. Stwierdza: „W moim zespole nie mogę myśleć o sobie, własnej karierze, powodzeniu, ale o grupie i jej oczekiwaniach oraz satysfakcji, również tej finansowej. O wszystko trzeba zadbać gdyż los tej blisko czterdziestki jest na mojej głowie”. Objazd stał się substytutem do podróży widzów do teatrów. To balet przyjeżdża do nich. Zastanawiającym jest, że czynią to w minimalnym stopniu baletowe zespoły publiczne, gdy tancerze wychodzą na scenę od dwóch do czterech razy w miesiącu. Co zatem czynią przez kolejnych ponad dwadzieścia dni? Nieustanne próbowanie jest bezproduktywne, a tylko kontakt z widzami jest radością artysty, bo do tego on jest przeznaczony.
Jednak nie wszystko jest idealne i sam szef zdaje sobie z tego sprawę. Nie we wszystkim można ufać partnerom. Tyczy to czasem promocji, gdy absolutnie nic nie robi w tym kierunku organizator lokalny. Wówczas pozostaje działanie internetowe i wizualna forma poprzez obecność plakatów. Jednak strona internetowa jest nieaktualna i wymaga lepszego, atrakcyjnego, współczesnego przygotowania. Również kanały społecznościowe nie mogą ograniczać się do promocji kolejnych wydarzeń. Współczesny widz uwielbia smaczki, tajemnice i świat zakulisowy. Świetnym jest posiadanie własnej ścianki, gdzie każdy widz może zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w objęciach skrzydeł Rotbarta jak ma to miejsce podczas przerwy Jeziora łabędziego. Nie ma programów do przedstawień, a ilustrowana broszura mogłaby być świetną pamiątką po spektaklu. Rolczyński mówi, że w antrakcie spektaklu chodzi po foyer i słucha komentarzy publiczności. Obserwuje jak czytają libretto baletu. No właśnie, a może w tym warto pomóc, wydrukować treść baletu i kolportować nowoczesną formę publikacji? Teraz spekuluję, gdyż tego spektaklu nie widziałem. W Dziadku do orzechów fajnym byłoby dystrybuowanie figury tytułowej postaci jako maskotki dla dzieci, albo lalki myszy, która jest, o czym wspomniałem, ważnym rekwizytem przedstawienia. To tylko obserwacje, refleksje, aby uatrakcyjnić, wzbogacić to co można zobaczyć na scenie. Dopełnić widowisko, aby widz wyszedł spełniony i wracał pełen kolejnej baletowej nadziei. I oczywiście może też to być element dodatkowego przychodu do kasy.
No właśnie. Czy można na tym zarobić? Pytanie jest retoryczne, bo gdyby nie można było to nie istniałby Królewski Balet Klasyczny. Bowiem ideowość jest ważna, cele jasno określone, ale istotą jest utrzymanie i gwarantowanie godziwego zarobku dla wszystkich członków zespołu. Bilet na spektakle formacji oscyluje w przedziale 160-180 złotych w zależności od miejsca prezentacji. Sprawdzam liczbę miejsc w Scenie Relax mnożę przez kwotę. Zastanawiam się długo, że biorąc pod uwagę wszystkie koszty: wynajem, gaże, przejazd, aprowizację, hotel itp. – nie kalkuluje się dzisiejszy wieczór. Marcin Rolczyński stwierdza: „dzisiejsze przedstawienie jest trochę eksperymentalne. Dawno zaplanowane i lekko po naszym standardowym sezonie (koniec maja 2025). Pracujemy od kilku dni przygotowując wznowienie. To wszystko kosztuje. Ale zasada jest prosta gdzie indziej zarobisz więcej, to dołożysz w innym miejscu, na którym nam zależy. Zazwyczaj dzień zaczynasz na minusie, a finalizujesz na plusie. Jak w każdym budżecie domowym”. Wynika jasno, że sens ma duża liczba spektakli bo wielokrotnie jeden wieczór pracuje na kolejne wydarzenie. Jednak biznes jest ważny, kluczowy i będący podstawą egzystencji, ale warto zwrócić uwagę na wyraz artystyczny widowiska.
Jednym z głównych problemów i donośnym głosem krytyków jest fakt, że mimo nieoficjalnej zasady nie grania muzyki rosyjskiej w naszym kraju w związku z napaścią Rosji w Ukrainie, zespół wykonuje spektakle do kompozycji Piotra Czajkowskiego. Jednak argumenty za jej prezentowaniem są słuszne i przeważające. Dyrektor Królewskiego Baletu Klasycznego zauważa: „założeniem naszym jest prezentacja klasyki. Nie ma bardziej tradycyjnej formy baletowej niż Dziadek do orzechów i Jezioro łabędzie. I to jest już światowe uniwersum, a nie rosyjska propaganda. Sztuka tańca, co prawda związana jest z Francją, ale nasza tradycja wiąże się ze szkołą rosyjską (radziecką). Nie możemy przecież odrzucić techniki Agrippiny Waganowej, którą większość z nas przyswoiła w szkole, a tym samym muzyki Czajkowskiego. Nie łudźmy się nawet w Filharmonii Narodowej grany jest rosyjski kompozytor”. W pełni zgadzam się z tym zdaniem, bowiem brak dziś klasyki może doprowadzić do eliminacji dziecięcego pokolenia z życia baletowego. Bowiem nie ma lepszej edukacji tanecznej niż właśnie dwa wskazane balety, które są ikoniczne, ale w grze w skojarzenia jedyne, które przyjdą nam do głowy gdy mówimy o tej formie wyrazu artystycznego. Prezentowane Jezioro łabędzie jest w pełni wzorowane na układzie Mariusa Petipy w układzie Alessandro Bonavita. To skondensowany wieczór zamknięty w dwóch godzinach plus przerwa, który w pełni opowiada losy księcia zakochanego w zaklętej dziewczynie w łabędzia. Świetnie wypadają sceny zespołowe – szczególnie te w akcie pierwszym i trzecim, ale gratką dla widzów pozostaje kunszt i precyzja białych łabędzi. Co prawda w prezentacji warszawskiej może ich być ograniczona liczba do 12, ale gracja, kunszt i elegancja rekompensują liczbę solistek. To opowieść o księciu, który jest miłośnikiem tańca, a także pierwszy raz jego serce bije mocniej gdy zobaczy jezioro, a w nim zjawiskową piękność. W partii Zygfryda wystąpił Alberto Pecetto. Pytam go o to doświadczenie. Zauważa: „Rola Księcia Zygfryda to, moim zdaniem, wyzwanie dla każdego tancerza. Reprezentuje on stereotyp «księcia z bajki», którego pragnie spotkać każda «księżniczka». Elegancja, wdzięk, a jednocześnie męskość, które go charakteryzują, to z pewnością niełatwa do osiągnięcia równowaga na scenie. Książę, wraz z innymi solistami, ma za zadanie prowadzić narrację baletu, ale jednocześnie musi wykonać popisy wymagające wielu lat nauki i ogromnej dyscypliny technicznej. Co więcej, to jedyna postać, która tańczy we wszystkich czterech aktach – obciążenie psychiczne i fizyczne jest naprawdę duże, zwłaszcza gdy wykonuje się dwa spektakle jednego dnia! Wcielenie się w tę rolę było dla mnie spełnieniem marzenia. Nauczyłem się bardzo dużo, mimo że miałem niewiele czasu na przygotowanie. To było wielkie wyzwanie i jestem z siebie dumny, że podołałem tej przygodzie”. Artysta bardzo udanie się zaprezentował, jego technika jest wysoka, choć ma pewne niedostatki w partnerowaniu. Nie ustępuje mu Clara Ushizaka jako Odetta/ Odylia, ale przed nią jeszcze trochę pracy aby osiągnąć pełną precyzję i jakość wykonania. Rozbudowaną rolę posiada zły czarnoksiężnik. Jest demoniczny, władczy, złowrogi. Wiktor Krakowiak-Chu jest jakby stworzony do tej roli. A w sekwencji gdy rozwija wielkie czarne skrzydła bije z niego siła złej mocy. Świetny tancerz wydaje się, że przez lata nie wykorzystany w pełni gdy pracował w zespołach Poznania i Łodzi.
Listę indywidualnych pochwał zamyka Chase Vining w partii Błazna. Jego skoki oczarowują, wiruje niczym pod sufitem sceny, bawi się tańcem, który przysparza publiczności radość z oglądania widowiska. Cały zespół świetnie wypada. Jest zgrany, kompozycja ruchowa nie jest naszpikowana technicznymi trudnościami, jej istotą jest opowiedzenie baletowej, klasycznej historii. To w pełni się udaje. Jest to widowisko, które może być pokazane w każdym miejscu, posiada płynną akcję, sprawny zespół i bardzo dobrą oprawę wizualną ze wspomnianą projekcją w tle, zabudową kulis i horyzontem oraz przepięknymi, bajkowymi kostiumami. Spoglądam na publiczność. Lubię ten zabieg, zawsze układam sobie w głowie co może myśleć pojedynczy widz. Jest skupienie i uśmiech na twarzy. Liczne dzieci z uwagą śledzą losy. A podczas zmiany dekoracji, gdy wsłuchujemy się w muzykę Czajkowskiego, ktoś delikatnym głosem pyta – „kiedy dalej będzie bajka?”. Czyli można powiedzieć, że to sukces. Tak! I to na wielu poziomach. Bowiem nie jest to forma pospolitego ruszenia, przypadkowości i poszukiwania łatwego zarobku. Ale koncept, który kiełkował przez lata w głowie Marcina Rolczyńskiego, zapoczątkowany projektami edukacyjnymi, doświadczeniem w Poznaniu, aby zakwitł własnym zespołem tańca – Królewskim Baletem Klasycznym. To pierwsza kompania polska, która pokazuje, że można zarobić na tańcu, sprzedając atrakcyjny produkt i budując biznesowy świat kultury. Jeden z lepszych przykładów sukcesu w tej dziedzinie w naszym kraju w ostatnich latach.
Davydiuk Dance Company – na początku drogi
Zupełnie w innym miejscu, obecnej zawodowej drogi, znajduje się Viktor Davydiuk, pochodzący z Charkowa, choć całe zawodowe życie związał z naszym krajem. Analogicznie jak Rolczyński jego ścieżka kariery wywodzi się z zespołu baletowego poznańskiego Teatru Wielkiego. Tu kilka lat temu zrealizował autorski, wymarzony, balet Trojan (2018), który miał świetną podbudowę intelektualną widzianą z jednej strony jako stan wojny czasu antycznego z całym okrucieństwem, która ona niesie, a z drugiej jako przestrzeń wywiedzioną z internetu jako stan zarazy, choroby, ataku wirusem. Te światy splatały się w jedną opowieść do oryginalnej muzyki Gabriela Kaczmarka. Jednak wówczas kreska choreograficzna była rozedrgana, niepewna, ograniczona. Świetny odbiór publiczności, podczas premiery, współgrał w moim sercu z dużą dawką niepewności i ambiwalentności wobec tego co zobaczyłem. Ten wówczas rzucony plon stał się osią napędową dla Davydiuka. Odszedł z wielkopolskiej placówki, gdzie pełnił funkcję asystenta choreografa i pedagoga. To przestało mu wystarczać, hamowało rozwój, powodowało stagnację. Przez jakiś czas współpracował z Rolczyńskim. Zarobkował podczas licznych wyjazdów z wieloma kompaniami, aby móc realizować siebie w przyszłości. Odkładał pieniądze dla własnych wizji. Zatem motywacja była czysto artystyczna. Stworzenie własnego zespołu wynikało z chęci pokazania, wyrażenia siebie. Twórca mówi: „Szukałem własnej drogi, jednak teatry publiczne są w większości niezainteresowane do zaprezentowania nowej choreografii. A w Polsce jest olbrzymi rynek zapotrzebowania na taniec. Stąd zrodził się zamysł posiadania czegoś własnego, wyrażania siebie, adresowania przekazu do odbiorcy trochę odmiennego niż tego, którego znam z sali operowej”.
Sam pomysł zbudowania grupy trwał trzy lata. To również czas poszukiwania pomysłu na widowisko taneczne. Partnerem w tym zadaniu był kompozytor Gabriel Kaczmarek. Na drodze pojawiła się również agencja Art Constanta, która zajmuje się organizacją wydarzeń kulturalnych. Stała się ona promotorem i podmiotem współfinansującym projekt zespołu. Całkowicie odmienna koncepcja niż w Królewskim Balecie Klasycznym, gdzie wszystko spoczywa w rękach właściciela i współpracowników. Sama forma organizacyjna Davidyuk Dance Company zrodziła się rok temu (2024) po dłuższym czasie spędzonym przez choreografa w tourne zagranicznym, gdzie obserwował pracę menadżerów, objazdu i odbiór publiczności. Nakręcił krótki film promujący na Instagramie i zaczął poszukiwać tancerzy do całkowicie odmiennego projektu, nie prezentującego klasyki baletowej, ale autorski spektakl wyrażony współczesnym ruchem. Olbrzymie ryzyko i niepewność.
Długo poszukiwano właściwego tematu, tytułu, który mógłby zainteresować publiczność. Przychodziło zmęczenie. W domu Gabriela Kaczmarka znajdowała się kopia obrazu Vincenta van Gogha Pole pszenicy z krukami. Przypadkiem spojrzał na niego Davydiuk i z niepewnością stwierdził – „To może van Gogh?”. I tak zrodził się tytuł pierwszej premiery. Od razu pojawił się w myślach znajomy tancerz, który mógłby odtwarzać tytułową postać. Po kilku chwilach pomysł na spektakl zaczął się urealniać. Latem powstawała muzyka autorstwa Kaczmarka. Pierwsze jej fragmenty nagrano w Katowicach z zespołem wywodzącym się z Ukrainy. W przedstawieniu są fragmenty odtwarzane z taśmy i wykonywane na żywo Jednocześnie powstawały wizualizacje autorstwa Karoliny Mikołajczuk, które są prezentowane na ekranach ledowych. Cała wizja spektaklu oparta jest jeszcze na konstrukcji schodów, które zostały umieszczone za monitorami, aby ukazać malarską formę wychodzenia tańca z przestrzeni obrazu. Dodatkowo projekty kostiumów przygotowywała Karolina Grzeszczuk. W kwietniu 2024 roku, po audycji, został wybrany dziewięcioosobowy zespół tancerzy. Próby toczyły się w Szkole Baletowej Anny Niedźwiedź w Poznaniu, której sala wyposażona jest we wszystkie niezbędne elementy do przygotowania widowiska. To miejsce wykorzystuje grupa przy kolejnych wznowieniach – jako baza dla odnowienia pokazu. Dodatkowo wykonawcami jest kilka absolwentek wspomnianej szkoły, które tworzą skład juniorski. Zbiór wspomnianej zawodowej dziewiątki w połowie jest zmienny, a zasada współpracy kontraktowa w celu realizacji objazdu-projektu. Każdy z tancerzy to osoby pracujące na własny rachunek, nie związane z żadnym stałym zespołem. Davydiuk posiada własny zespół, jest dumny z produkcji, którą pragną oglądać widzowie. Ciekawym jest na jak długo będzie owe zapotrzebowanie i jakie kolejne pomysły artystyczne zaprezentuje Davysiuk Dance Company. I ważne czy osiągnie sukces finansowy.
Dwa zespoły, dwie wizje, dwa światy. Ale wspólny mianownik. Pamiętając o wartości artystycznej jest to forma zarobkowania i podejścia biznesowego do spraw sztuki. Pewien wzorzec jak może wyglądać produkt kultury, który nie musi mieć ideowej podbudowy dlaczego jest wartościowy, gdyż jego powodzenie reguluje rynek – zainteresowanie widowni. Swoiste rozumienie zasady podaży i popytu. Królewski Balet Klasyczny rozwija się znakomicie, Davydiuk Dance Company jest na razie na początku drogi, która nie wiadomo gdzie zaprowadzi i w jaki sposób się rozwinie. Wkrótce oba zespoły będzie można zobaczyć w tourne po Polsce. Zespół Rolczyńskiego pokaże Dziadka do orzechów w Krakowie, Katowicach, Łodzi i Poznaniu. Bilety już można kupować. Czekam oczywiście na kolejną premierę. Wizja widowiska Tango brzmi niesłychanie atrakcyjnie. Van Gogha będzie można zobaczyć we Wrocławiu i Warszawie. Też wejściówki są już dystrybuowane. Zatem warto porównać jak wygląda świat komercyjny z tym publicznym, który powinien być prezentowany prawie codziennie w szacownych salach teatrów wielkich i oper. Ta komparacja jest wartościowa dla każdego miłośnika tańca, a także widza, który ceni widowisko baletowe tylko okazjonalnie.
Myślę, że niektórzy mogą myśleć, że to tekst sponsorowany. Absolutnie nie! Powstał z czystej intencji pokazania jak kulturę (balet) można połączyć z biznesem i kształtować własne życie wedle podpowiedzi serca i rozumu. Podziwiam i doceniam. Trzymam kciuki. I na koniec małe podziękowanie. Karolu – dziękuję za inspiracje, ty mnie tchnąłeś aby napisać tych kilka słów o komercyjnych zespołach w Polsce. Wielki szacunek i gratulacje. Czekamy na więcej!
[Benjamin Paschalski]