Physical Address

304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124

PEER I PRALKA – „PEER GYNT” BALET NARODNI DIVADLO MORAVSKOSLEZSKE W OSTRAWIE

Położenie geograficzne Polski ma swoje niebagatelne zalety. Owszem, już Józef Piłsudski pomstował i narzekał, że świat pomiędzy mocarstwami jest złowrogi i „siedźmy na dwóch stołkach i nie wiadomo, z którego pierwszego spadniemy”. Jednak pod względem możliwości korzystania ze współczesnych dobrodziejstw kultury to jest to szeroki wachlarz ciekawych możliwości. Mieszkając w Warszawie, w kilka godzin można dostać się do stolicy Niemiec, również do wschodnich landów. Na przeciwległym skraju Litwa. Na południu Słowacja. Równie – względnie blisko – jest do Czech, gdzie oferta jest przebogata w Brnie, Ołomuńcu, oczywiście Pradze i tuż przy granicy – Ostrawie. Przemysłowy ośrodek ma naprawdę wiele do zaoferowania, a prym wiedzie Narodni Divadlo Moravskoslezske. W każdym sezonie nie mogę sobie odmówić wizyty w tym miejscu, gdyż podziwiam Lenkę Drimalovą, szefową baletu, która z zapałem i determinacją prowadzi zespół tańca sceny. Nie tylko, że skonstruowała i ukształtowała międzynarodową grupę, która tworzy niezwykle zgrany obraz wykonawców, ale głównie za konsekwencję budowania programu. Jest on nieoczywisty, choć równoważy klasykę ze współczesnością. Tu pracował Krzysztof Pastor, a także Justin Peck, Giorgio Madia, Jiri Pokorny czy Youri Vamos. Lubię to miejsce, urzeka mnie jak w małym mieście tworzy się nieoczywisty świat baletu. W tym sezonie zaproszono Jeroena Verbruggena, belgijskiego choreografa tańca współczesnego, artystę o wyrazistej, należy powiedzieć alternatywnej, kresce ruchu. Posiada własny świat opowieści i trzeba przyznać, że umie skonstruować sprawny balet narracyjny. A to w dzisiejszym świecie wielkie wyzwanie. W Ostrawie zmierzył się z dramatem Henrika Ibsena i kompozycjami Edvarda Griega dla własnej wizji Peer Gynta. W świecie tańca to rzeczywiście rzucenie rękawicy, bowiem króluje na scenach wersja Edwarda Cluga, którą można uznać za wręcz ikoniczną, oczarowującą widzów faktycznie w całej Europie. Ta praca zawitała również do Polskiego Baletu Narodowego i stała się wielce oklaskiwanym spektaklem na początku obecnego sezonu. Zwięzła i klarowna opowieść, świetny taniec – scena z trollami pozostanie na zawsze w umyśle, a także poczucie humoru, czego przykładem jest choćby dziecięca ruchoma zabawka samolotu, do której można wrzucić monetę i odbyć wyimaginowaną podróż w przestworzach. Tu była to wyprawa do Maroka, świata orientu, niesamowitości. Clug to świetny choreograf, który posiada własną kreskę, co przekłada się na zjawiskowy taniec.

W Ostrawie Jeroen Verbruggen poszedł własną, oryginalną ścieżką. Skonstruował historię, która jest widowiskiem totalnym, gdzie współgra scena wizualna z wykonawczą. Jest to komplementarna narracja, która wieje chłodem północy, zimnem ludzkiego losu, ale też nadzieją w drugim człowieku. Kim jest Peer Gynt? To zawsze najtrudniejsze pytanie dla realizatora. Choreograf widzi w nim odmieńca, chłopaka żyjącego w swoim świecie – mary, wyobrażeń. Scenę zasłania olbrzymia płachta. Mogą to być płótna, prześcieradła. Tworzą one odizolowaną przestrzeń. Na proscenium pojawia się tytułowy bohater, w koszuli i krótkich spodenkach. Jest chłopakiem, który widzi w owym elemencie dekoracji cienie, tego co ma we własnej głowie. Tego co jest w nim, a również to co może przeżyć i przeżyje. To świat pomiędzy tym co realne a wyimaginowane. Peerów jest siedmiu. Ta multiplikacja ma uzasadnienie. Oddają oni bowiem stany emocjonalne bohatera, a może niejednoznaczność schizofrenika: Niepoprawnego w relacjach z matką Asą, Uwodzicielskiego podczas wesela przyjaciół, Zawieszonego pomiędzy kochankami, Porywacza, Strollowanego w scenie z gnomami, Zakochanego oraz Nieznajomego. Przenikają się oni między sobą, budują klimaty związków i relacji. To bardzo ciekawy zabieg, który w kilku scenach wyraża się we wspólnym układzie tancerzy. Bohater odbywa podróż do własnego „ja” świata marzeń i chęci spełnienia. Ale w owej drodze potrzebuje kobiet, to one są przewodnikiem w owej podróży. Nie bez powodu choreograf umieszcza podtytuł: „jesteśmy prowadzeni przez tych, których spotkamy”.  I siedmiu bohaterów napotyka różne dziewczyny, które stają się szczęściem i utrapieniem. Jednak jedna staje się niezmienną postacią życia. To Solvejg, która ma postać taneczną i wokalną. Jej nieodłącznym rekwizytem jest pralka. Owszem może wydawać się to komiczne, niczym kobieta z pieńkiem w Miasteczku Twin Peaks. Ale ma to swoje uzasadnienie. Z jednej strony bęben tejże może być zwichrowanymi myślami chłopaka, ale rola urządzenia to nieustanne wsparcie, pomoc. To również kamień, ciężar, który jest atrybutem życia dziewczyny. Jest ona jego wybawieniem i wiecznie czekającą miłością, która na końcu i tak pozostanie samotna, mimo że wybranek do niej powróci. W zielonej sukni jest jak radość wiosny w świecie zanurzonym zimnem bieli, która pokrywa scenę. Inne bohaterki: dziewczyna z wesela, córka króla trollów, kobieta spotkana w świecie orientu i oczywiście matka są przypadkowymi epizodami, bowiem jedna czeka jak wierna niewiasta na wymarzonego partnera. To balet drogi, nieustannej zmiany przestrzeni, poszukiwania samego siebie, walki z myślami, a także powrotu do miejsca początku i tego co podpowiada serce. Balet jest ucieczką, fantazją, marzeniem – bo przecież „mara nas nęci”. 

Przedstawienie rozegrane jest w wieloelementowej przestrzeni zabudowanej lustrami, które dają efekt powielenia. Można odnieść wrażenie, że tak jak Peerów jest siedmiu, tak świat wokół jest multiplikowany, powiększony. W owej przestrzeni pojawia się wielka biała góra zbudowana z płótna, które jest analogią do zasłony sceny. Dodatkowo okala sufit podwójny świetlany okrąg, który niesamowicie wyświetla tajemną przestrzeń sceny orientu. A na koniec zrujnowany biały dom, będący miejscem śmierci matki. Dużo sugestywnej scenograficznej formy autorstwa Wolfganga Manardiego. Dodatkowym atutem są kostiumy autorstwa polskiej projektantki Natalii Kitamikado, która odrealniła świat widziany. To nie tylko chłopięcy stój Peera, zielona suknia Solvejg, ale przemyślne – niczym krasnale –  trolle czy dwustronne męsko-żeńskie kostiumy gości wesela. To dopełnienie wizji kompletnego widowiska, którego cześć plastyczna odgrywa niezwykle istotną rolę. 

Jednak najważniejszy jest taniec. Ten jest zniewalający. Technika Verbruggena jest niezwykle intensywna, technicznie trudna, akrobatyczna i wyczerpująca. Pomysł inscenizacyjny przenikania się tytułowych bohaterów wymaga dużej sprawności. Soliści w pełni wykonują swoje zadanie. Niektóre sekwencje są niezwykle siłowe. Do nich należy scena Barnaby Jamesa Packhama i Nikolasa Sotiriou z żeńską Kreaturą Hannah Lukey. Wykonanie jest niesamowite, bo układ przypomina cyrkową ekwilibrystykę akrobatyczną. Zupełnie odmienny klimat ma scena z Anitrą (Rita Pires), pięknością południa. Sześciu Peerów odbywa z nią pełen namiętności, podnoszeń, zmian figur, zachwycający taniec. Jednak królem owego wieczoru pozostanie Peer Zakochany – Gene David Goodman. W drugiej części spektaklu scena należy do niego. Jest rozedrgany pomiędzy światem poznawanych wrażeń, a podróżą do wiecznej miłości. Jego wykonanie oczarowuje, a siłowe sekwencje zniewalają. Jego partnerką nie jest tylko Solvejg – solistka baletu Shino Sarukado, ale także estońska mezzosopranistka Kadi Jurgens. Wykonuje partię wokalną bardzo poprawnie, ale jest też częścią akcji. To cień, dusza, wiecznej kochanki. Podobną rolę pozostawiono dla chóru, który w części pierwszej wykonuje swoją partię na proscenium, a w drugiej staje się ruchowym tłem dla finału opowieści. 

Artystom towarzyszy miejscowa orkiestra pod dyrekcją niderlandzkiego dyrygenta Sandera Teepena. Brzmi ona niezwykle czysto, dyskretnie, będąc idealnym podkładem dla opowieści choreograficznej. I jeszcze jedno. Kolejny polski akcent. W roli Matki Asy wystąpiła nasza rodaczka, przez lata związana z ostrawską sceną: Natalia Adamska. Świetnie odwzorowała ból, pracę i śmierć. Udany epizod, a także udział w scenach zespołowych. Bo nie wolno zapominać, że w spektaklu bierze udział cała kompania ukazując bardzo dobre zgranie, kompozycję i jasne zrozumienie idei choreografa będące opowieścią o męskiej wiecznej podróży, nadziei w kobiety, ale ich samotności, gdyż nie warto wierzyć w miłość. A może ona w ogóle nie istnieje? 

Było to moje pierwsze spotkanie na żywo z pracą Jeroena Verbruggena. I pozostaję pod dużym wrażeniem. Jego wrażliwości, jasnej formy wypowiedzi, sugestywności, techniki, którą umiał przekazać tancerzom. Ci z pełnym zapałem angażują się w ową prezentacją. Było warto! To udany balet, sceniczna opowieść o tajemnicy męskiej duszy, ale i potrzebie kochania w świecie zimna, które jak lawa pokrywa pewną krainę. Ciekawy wieczór pełen nieoczywistości, ale co najważniejsze oryginalnego tańca. 

Peer Gynt, Edvard Grieg, choreografia: Jeroen Verbruggen, balet Narodni Divadlo Moravskoslezske w Ostrawie, premiera: maj 2025

                                                                                       [Benjamin Paschalski]