Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Benjamin Paschalski w Tańcu
Benjamin Paschalski w Tańcu
Nasza codzienność posiada różne odcienie niczym barwy tęczy. Od radości i nadziei po smutek i rozpacz. Jednak każdy mówi – warto żyć, a Marek Grechuta śpiewał, że ważne są dni, które dopiero przed nami. I chyba z podobnym zamysłem przystępowali do pracy twórcy nad najnowszą premierą baletową w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Bowiem powstał wieczór złożony z dwóch części niczym rewers i awers monety. Tytuł składa się z dwóch słów na literę „f”: Fantazja i Fortuna. Ale dla lepszego zniuansowania można go nazwać pesymizm i optymizm losu człowieka. Owe fragmenty kontrastują między sobą, są formą dyskursu artystycznego pomiędzy tym co indywidualne, wewnętrzne, a grupowe i bardzo ekspresyjne, uzewnętrznione. To nie przypadkowy dobór materiału do realizacji spektaklu, ale przemyślana koncepcja budująca zwięzłe, spójne, choć polemiczne między sobą, opowieści. W Gdańsku zaryzykowano przygotowując dwie zupełnie nowe prace. To nie często zdarza się w naszym kraju, gdzie zazwyczaj szefowie scen posiłkują się sprawdzonymi tytułami, z uznanymi realizatorami, aby przypadkiem nie odnieść możliwej porażki. Dlatego już sam zamysł wydaje się godny pochwały i małego brawo dla dyrektora sceny Romualda Wiczy-Pokojskiego, który dał szansę kierownictwu miejscowego zespołu baletowego przygotowania autorskiej propozycji. Najwidoczniej w owym zamyśle miał swój udział również Yaroslav Shemet, zastępca dyrektora ds. muzycznych, który jako już uznany kapelmistrz, mimo młodego wieku, mógł także zaprezentować kunszt innych zespołów gdańskiej placówki: orkiestry i chóru. Jak widać autorów pomysłu było wielu, a czy warto było ponosić owe ryzyko?
Wspólnym mianownikiem, oprócz wspomnianej warstwy ideowej, są dwie kompozycje muzyczne, które oryginalnie nie były przygotowane dla spektakli baletowych. Obie posiadają niebagatelną tradycję wykorzystania dla sztuki tańca, ale również świetnie sobie radzą jako autonomiczne utwory prezentowane w salach koncertowych. Symfonia fantastyczna Hectora Berlioza i Carmina Burana Carla Orffa są nośnymi utworami, które nawet bez artystycznego, baletowego dopełnienia, w odczuciach melomanów mogą budować własne światy i indywidualne interpretacje. Dla Izabeli Sokołowskiej-Boulton i Wojciecha Warszawskiego stały się inspiracjami dla skonstruowania tanecznych opowieści o człowieku, grupie, wspólnocie. Z jednej strony mamy bohatera indywidualnego, którego losy zostały rzucone w przestrzeń społeczną, a z drugiej zbiorowość, gdzie jednostki, dążą do samoistnej egzystencji na tle zunifikowanej masy. Nadrzędnym jest los ludzki, jego pole egzystencji, które przybiera różne maski uczuć, wzlotów i nieszczęść.
Część pierwsza wieczoru to autorska praca Izabeli Sokołowskiej-Boulton, która przygotowała narracyjną opowieść o samotnym, lekko zagubionym mężczyźnie – artyście. Całość wywiedziona została z programu symfonii Hectora Berlioza, który swojemu utworowi dał podtytuł Epizod z życia artysty. To swoiste motto, wzorowane przez kompozytora na historii własnego życia i miłości do Harriet Smithson. Kobieta początkowo wzgardziła względami zalotnika, ale ostatecznie go poślubiła. W układzie choreografki mamy rozbudowany ów wątek, podążający za pięcioma częściami symfonii. To historia odrzucenia zalotów mężczyzny przez kobietę, upokorzenie podczas balu, mara fantazji o wiejskim spełnieniu miłości, zakończonym niepowodzeniem, śmierć oraz piekło wśród sabatu diabłów i czarownic z potępieniem w smolistym garncu. To żywa narracja gdzie bohater widziany jest z dwóch perspektyw: niespełnionego kochanka i toksycznego mężczyzny. Sokołowska-Bouton widzi w nim nie tylko cierpiętnika, ale również cichego, demonicznego, skrytego oprawcę, który pod płaszczem niewinności ukrywa swoje patologiczne wnętrze. Co ważne mamy zachowaną równowagę dla roli kobiecej, która nie jest tylko pasywną ofiarą, lecz silną kobietą, przemienioną w diablicę w ostatniej scenie, w akcie zemsty upokarzającą i potępiającą Hectora. Opowieść taneczna staje się niemelancholijnym eposem współczucia, dla targanego niepewnym uczuciem mężczyzny, ale także świadectwem siły kobiety i jej walki o własne prawa. Mimo logicznej, zwięzłej i klarownej opowieści, tu należą się duże brawa, to układ taneczny przynosi wiele niedosytu. Styl choreografii, utrzymany w duchu neoklasycznym, jest bardzo prosty, schematyczny, mało oryginalny. Zadziwiająco dużo mamy pustych ruchów i markowanych scen. Najgorzej wypadają duety, a obraz na wsi spotkania Harriet z alter ego bohatera (Gento Yoshimoto) bije niemocą i przerażającą statycznością. Artyści głównie stoją i patrzą na siebie, a to nie wyraz miłości tylko potencjalne spojrzenie w lustro. Sceny zespołowe wyglądają na niedopracowane i pozbawione energii. Hector w wykonaniu Filipa Michalaka bardziej pasuje do obrazu suchotnika, a nie zalotnika. Z niesłychanie poważną miną, przesiąkniętą bólem i cierpieniem, nie oddaje klimatu oczarowania i zachwytu kobietą. Jest człowiekiem na wskroś nieszczęśliwym, pozbawionym nadziei. A przecież miłość winna unosić i pobudzać. Odmiennie prezentuje się Harriet (Milena Crameri), która ukazuje swój kunszt taneczny, jest władcza, pewna siebie, a w scenie piekielnej wręcz demoniczna i zjawiskowa. Ona wygrywa ową batalię ruchu, gdzie mężczyzna staje się schorowanym pionkiem w rękach pewnej siebie kobiety. Sokołowska-Boulton przygotowała na pewno balet, który posiada dobrą oś narracyjną i dramaturgiczną, ale zgubiła pazur tanecznych możliwości. W Fantazji zwyciężyła idea, a w praktyce wykonawczej wygrała niestety przeciętność.
Któż nie zna otwierającego hymnu kantaty Carla Orffa Carmina Burana? Chyba w naszym kręgu kulturowym nie ma takiej osoby, bowiem ów fragment został wykorzystany w wielu filmach, reklamach czy spektaklach. Doczekał się również sporej liczby interpretacji tanecznych, o czym w programie do spektaklu wspomina Katarzyna Gardzina. Zatem, aby zaistnieć artystycznie, należy mieć oryginalny pomysł realizacyjny. I wydaje się, że takowy miał duet choreografów: Sokołowska-Bouton i Warszawski. Bohater jest zbiorowy, nie ma budowania specyficznej narracji, zastępuje ją ekspresja tańca, ukazania życia, egzystencji pewnej społeczności. To właśnie staje się motywem przewodnim Fortuny. To przewrotne ujęcie losu ludzkiego – miłości, rozpaczy, nadziei, związków i śmierci. Opowieść o pewnej pierwotnej wspólnocie, żyjącej pod konarem wielkiego drzewa – widzianego jako tego co daje życie, chroni, wspiera, pomaga, opiekuje się. To właśnie drzewo, centralny punkt dekoracji, jest kluczowym dla owej interpretacji. W jego tle przesuwa się kolorowe niebo, ciemność gwiaździstej nocy, a wokół krążą ludzie, którzy budują związki, małe radości codzienności przeszyte drobnymi niepowodzeniami. W ów świat wkradają się symboliczni „bogowie” – odmieńcy, którzy ze swoimi strofami koją i dopowiadają świat widziany tańcem. To soliści-śpiewacy, będący aktywnymi uczestnikami sekwencji baletowej. Nie zostali zepchnięci do orkiestronu lecz współuczestniczą w owej narracji. Należy podkreślić, że ta cześć wieczoru jest niesłychanie żywa, pobudzająca i zespołowa. Tancerze zostali świetnie poprowadzeni, a wygrywają nie duety czy kameralne układy, a właśnie prezentacja całej grupy. Choreografowie wykazują się ciekawymi pomysłami wprowadzając ruchy znane z parkietów dyskotek czy teledysków gwiazd pop, ale należało bardziej i częściej zaryzykować, gdyż to niezwykle efektowne epizody. Całość urzeka dobrym pomysłem i ożywczym ruchem. Zaprezentowana opowieść o dniach i nocach ludzi, którzy żyją, bawią się, egzystują, niesłychanie wciąga, pasjonuje i urzeka. Owszem nośnikiem jest muzyka Carla Orffa, ale to tylko składnik tego dobrego układu tanecznego. Twórcy, jednocześnie szefowie baletu, mogą być dumni z zespołu, a sami z własnych osiągnięć ukazujących progres artystycznego rozwoju baletu Opery Bałtyckiej.
Owego udanego, mimo mankamentów w części pierwszej, widowiska nie byłoby bez świetnie brzmiącej orkiestry. Tu też wykonano niesamowitą pracę, a ręka Yaroslava Shemeta wydaje się szczęśliwą dla zespołu muzyków. Choć spektakl, który oglądałem prowadził asystent Andrei Yakushau, to widać spuściznę bardzo dobrego przygotowania, które ukazuje pobłyski symfonicznej perfekcji. Nie inaczej jest z chórem opery i zespołami dziecięcymi przygotowanymi przez Agnieszkę Długołęcką-Kuraś. Zapał i energia, która wydobywa się z głosów pobudza tancerzy do ekstazy ruchu. Wielkie brawa! A na koniec dobór świetnych solistów śpiewaków (Joanna Moskowicz, Michał Sławecki, Adam Kutny), którzy nie tylko eksponują wartość wokalną, a także zostali włączeni w pole gry baletowej opowieści.
W owe zachwyty wkrada się mały zgrzyt. Jest to strona plastyczna wieczoru, szczególnie kostiumy autorstwa Katarzyny Konieczki, które odpychają i zniesmaczają. To co miało być wielkim atutem staje się trudną konfrontacją z rzeczywistością. Może i są one interesujące podczas pokazu mody, ale nie dla wieczoru baletowego. Szczególnie odrzuca wizja sceny balu w Fantazji, gdzie ubiory są fatalnie przygotowane, w różnej stylistyce i niestety uszyte z lichego materiału. Oczy bolą od tego melanżu niedoróbek. Również nakrycia głowy wydają się niefunkcjonalne podczas wykonywania baletowych kroków. Oprawa plastyczna to głównie projekcje i dobre światło wykreślające pole gry, nastrój i klimat opowieści.
Gdańska wyprawa pokazała, że warto ryzykować, mówić o człowieku, a przede wszystkim wierzyć w taniec, który może i bywa (jak w Operze Bałtyckiej) udanie spędzonym czasem. To dobry prognostyk na przyszłość i myśl budowania lokalnego, autorskiego teatru tańca, gdzie wierzymy w samych siebie tworząc produkt na wysokim poziomie.
Fantazja i Fortuna, Hector Berlioz, Carl Orff, choreografia: Izabela Sokołowska-Boulton (I, II), Wojciech Warszawski (II), Opera Bałtycka w Gdańsku, premiera: maj 2025
[Benjamin Paschalski]