Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Benjamin Paschalski w Tańcu
Benjamin Paschalski w Tańcu
To było ponad dziesięć lat temu. Widownia brukselskiego teatru La Monnaie. Z kanału orkiestrowego płyną dźwięki muzyki Christopha Willibalda Glucka, w wersji Hectora Berlioza, w wykonaniu miejscowej orkiestry pod kierunkiem Herve Niquet. A na scenie symboliczny, wręcz kameralny dramat operowy Orfeusz i Eurydyka w reżyserii Romeo Castellucciego. To co zaprezentował włoski artysta, mimo swojego minimalizmu, wbijało w fotel. Przedstawienie ukazywało na ekranie tragiczny wypadek i salę szpitalną z nieprzytomną kobietą, a dla kontrapunktu, w żywym planie, w studiu radiowym, Orfeusza śpiewającego miłosne arie, które mają stać się tlenem, rehabilitacją dla nieprzytomnej wybranki serca. Poprzez założone słuchawki, na szpitalnym łóżku, Eurydyka zaczynała współodczuwać świat miłości i wielkiej straty. Budował się niewyobrażalny, uczuciowy kosmos dwójki nierozłącznych dusz, których rozdzielił nieoczekiwany los. Oniemiały i wzruszony siedziałem w swoim rzędzie, jeszcze chwilę po oklaskach publiczności. To doświadczenie stało się niezwykle istotne, bowiem ukazywało, że interpretacja utworów, przy zachowaniu oryginalnego libretta, jest możliwa i jakże okazała. Stoi to w sprzeczności z naszymi, krajowymi eksperymentatorami teatralnymi, którzy z uporem maniaka przepisują teksty literackie, aby być mądrzejszym choćby od Williama Shakespeare’a, a przecież wystarczy dobrze zinterpretować dramat aby osiągnąć sukces. Opera jest właśnie owym medium, które ogranicza twórców w możliwości autorskiego opracowania treści, pozostaje wówczas praca nad formą, którą wiele można opowiedzieć i przekazać.
Najnowsza interpretacja operowej opowieści, o utraconej miłości, miała miejsce w Bydgoszczy, choć premiera odbyła się kilka miesięcy temu – w listopadzie 2024 roku. Powierzono jej realizację Robertowi Bondarze, jeszcze przez kilka chwil szefowi baletu Teatru Wielkiego w Poznaniu, ale również współpracującego kilkukrotnie z zespołem tańca nad Brdą. Tym razem przyszedł czas aby zmierzyć się z operą – jako zabieg celowy i świadomy: „filtrowania” materiału do opowiedzenia oryginalnej, własnej, emocjonalnej historii. Owe wyzwanie łączyło się jeszcze z jednym aspektem. Spektakl nie jest wolny od baletu, bowiem trudno reżyserowi uciec od choreograficznego przygotowania, które nie jest tylko uzupełnieniem, ale istotnym elementem budowania przestrzeni gry i akcji widowiska. To nie pierwsza próba Bondary z materiałem operowym. Kilka lat temu na scenie w Poznaniu przygotował Legendę Bałtyku Feliksa Nowowiejskiego. Ekscytujący i porywający wieczór stał się przykładem unifikowania kunsztu wokalnego ze światem ruchu, przenikały się bowiem owe artystyczne wizje ekspresji. Bondara dobrze czuje ową formę, daje szansę swojej wyobraźni, równoważy śpiew i taniec dla bardzo dobrego efektu artystycznego. Opera Glucka ma ku temu pełne możliwości. Jest bowiem przesiąknięta fragmentami czysto muzycznymi, które stają się idealnym polem dla baletowej prezentacji. Dokładnie tak jak w świetnym teatrze barokowym, gdzie kunszt ruchu współgrał z pięknem głosu.
Powróćmy jednak do Bydgoszczy. Robertowi Bondarze niezwykle pomaga praca choreograficzna w kształtowaniu widowiska operowego. To doświadczenie daje pole dla zbudowania bogatszej, oryginalnej opowieści. W centralnym punkcie swojej historii stawia on mężczyznę – Orfeusza. Człowieka około czterdziestki, który traci ukochaną. Ale niezwykle istotnym to co jest powodem owego wiecznego rozstania. Całość przedstawienia definiuje pierwsza scena rozegrana podczas uwertury. Dwójka tancerzy: ona i on, siedzą za stołem. Prowadzą dialog, który przeradza się w gwałtowną kłótnię. Nie ma możliwości współżycia. Eurydyka ucieka, popełnia samobójstwo skacząc do wody. Jej partner rozpoczyna podróż za utraconą ukochaną. Ale czy to prawdziwe uczucie miłości targa jego wnętrzem, a może poczucie winy, że doprowadził do desperackiego kroku swoją ukochaną? Przewrotność Bondary polega na niepewności bohatera, który cierpi, miotają nim uczucia żalu, ale nie jest to tylko czysta postawa, lecz również walka z samym sobą i własnym postępowaniem. Podróż Orfeusza zaczyna się na swoistym cmentarzu przywodzącym na myśl żydowski kirkut. Tu dokonuje się pożegnanie i nadzieja na ponowne spotkanie, gdyż za sprawą bogów powrót na ziemię Eurydyki będzie możliwy. Bohater rozpoczyna drogę do świata umarłych. Amor staje się jego przewodnikiem, niby wszystko zmierza do szczęśliwego finału, ale jego nie będzie. Ponowne spotkanie pary jest swoistą kalką pierwszej rozmowy. Ukochana wjeżdża na katafalku, który staje się stołem – identycznie jak w prologu. Dialog, niby sobie przeznaczonych dusz, jest przepełniony goryczą i pustką. Dla niej tęsknotą, a u niego targającym zobowiązaniem wobec bogów nie spojrzenia na kobietę. Mimo zerwania przyrzeczenia i ponownego rozstania, Eurydyka powraca do żywych dotknięta łaskawością najwyższych sił i mocy. No właśnie. Powraca na Ziemię, ale nie do Orfeusza. Nie ma wspólnej miłości, jest nieuchronne rozstanie. Mężczyzna jest odrzucony, samotny, odizolowany. Teraz on odchodzi rzucając się w wir toni wody. A Eurydyka wraz ze swoim towarzystwem pozostaje wesołą dziewczyną żyjącą dla siebie i swojego przyszłego spełnienia.
Ów efekt ideowy można było osiągnąć właśnie za sprawą tańca. Bowiem reżyser i choreograf, w jednej osobie, dokonał multiplikacji postaci. Dwóch Amorów wygląda jak siostry, które w czerwonym kostiumie poszukują strapionych, aby obdarować ich miłosnym szczęściem. Analogicznie mamy dwie Eurydyki i kilku Orfeuszy. Owe powielenie przynosi niezwykle dojmujące efekty – scena w swoistych katakumbach cmentarnych, ukazująca cierpienie bohatera jest pełna bólu i samotności. Taneczni bohaterowie są nie tyle dopełnieniem, tłem dla wokalistów, ale tworzą autonomiczne przestrzenie będące komentarzem, dopowiedzeniem akcji. Świetnie wypada chór, któremu również powierzono zadania aktorskie. Nie jest to statyczna masa, lecz ciekawie zagospodarowana wspólnota współuczestnicząca w opowieści o kochankach.
Świat Bondary urzeka. Jest prosty, nienachalny i symboliczny. Całość rozegrana w niebiesko-szarych barwach, łączy niebo i ziemię. Tego co realne z tym co zawieszone nad nami. To także umiejętność budowania logicznej opowieści, gdzie każda scena ma swój sens. Tak jak kłótnia z uwertury posiada swoją kontynuację w akcie trzecim, tak świat cmentarny powraca również w ostatniej części jako obraz dusz żyjących w krainie śmierci. Artysta posiada indywidualną, oryginalną kreskę choreograficzną. Wykorzystuje ją w pełni, a baletowi zostało dedykowane, zgodnie z możliwościami muzyki, kilka ciekawych fragmentów, które ukazują możliwości zespołu tanecznego Opery Nova. Co ważne inscenizator porusza jeszcze jeden mechanizm – teatralnej techniki: zapadnie i sztankiety. które dopełniają wizualną cześć widowiska. Cały spektakl ma specyficzny, wolny rytm, który nastraja i przepowiada konieczność ostatecznego rozstania.
Głównymi bohaterami bydgoskiego wieczoru pozostanie chór i zespół baletowy, jednak najważniejszy jest on. Orfeusz, będący kluczową postacią, podążający ścieżką własnego wyboru, ale ostatecznie ponoszący życiową porażkę. W tej partii (wokalnej) został obsadzony Łukasz Klimczak. Jego głos jest mało donośny, lekko przytłumiony. Jednak wygrywa siłą aktorską. Tam gdzie powinien być strapiony i zadumany takim się staje, a scena rozpaczy z tancerzami równa go z pozostałymi wykonawcami. Świetnie wypada początkowy fragment – taneczna sekwencja Eurydyki (Marta Wróbel) i Orfeusza (Rafał Tandek), którzy ekspresją ukazują gwałtowne rozstanie zakończone tragedią. Jednak to spektakl, w którym wygrywa koncepcja, idea i zespołowość, budująca świetny nastrój opowieści. Wykonawcom towarzyszy orkiestra pod kierunkiem Przemysława Fiugajskiego. Zawsze mam dylemat, w ocenie podkładu muzycznego do dawnych oper, bowiem jestem orędownikiem wykonań tegoż przez zespoły grające na instrumentach historycznych. Jednak w Bydgoszczy praca została wykonana niezwykle poprawnie, a dźwięki Glucka niosą sprawnie historię głównych bohaterów.
W mieście nad Brdą otrzymujemy jasny i klarowny operowy szafir. Bondara jest konsekwentny w swojej opowieści, gdzie głównym bohaterem, na tle licznego zespołu wykonawców, uczynił mężczyznę targanego wewnętrznymi sprzecznościami. Nie ma przenoszenia akcji na inną planetę, co stało się modne szczególnie w Warszawie, ale otrzymujemy wnikliwą analizę nieoczywistości uczuć, które kumulują się w każdym z nas. To niezwykle ciekawe doświadczenie, z jasnym przesłaniem i artystycznym przekazem, w którym unifikuje się sztuka wokalna i taneczna. Tak jak w Brukseli kilkanaście lat temu zachwyt nad symboliką Castellucciego urzekał, tak dziś – również w mieście na B. – doceniam historię podróży Orfeusza, gdyż jest ona prawdziwa i możliwa dla każdego ponad czterdziestolatka.
Orfeusz i Eurydyka, Christoph Willibald Gluck, kierownictwo muzyczne: Przemysław Fiugajski, reżyseria: Robert Bondara, Opera Nova w Bydgoszczy, premiera: listopad 2024
[Benjamin Paschalski]