Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Physical Address
304 North Cardinal St.
Dorchester Center, MA 02124
Benjamin Paschalski w Tańcu
Benjamin Paschalski w Tańcu
Świat tańca nie znosi zastoju i stagnacji. Nie tylko pojawiają się nowe nazwiska choreografów, które elektryzują widzów pomysłowością i inwencją twórczą, czy też nowe kompanie baletowe oczarowujące nowymi produkcjami, ale najciekawszym jest rozwój istniejących grup baletowych. Wielokrotnie narzekam na stan sztuki tańca w naszym kraju, porównując ją choćby z dokonaniami naszych sąsiadów. Ale zdarzają się i zaskoczenia, o których warto i należy mówić. Szczególnym miejscem na naszej, krajowej mapie artystycznej jest Bydgoszcz. Nie tylko za sprawą prężnego dyrektora Opery Nova – Macieja Figasa, który zbudował gmach, tworzy jego kolejny krąg, stał się kreatorem potężnego – jak na nasze możliwości – festiwalu operowego, ale przede wszystkim rozwija instytucję kształtując różnorodny repertuar. Ma również dobrych współpracowników. Od kilku sezonów ster przywództwa baletu sceny sprawuje Małgorzata Chojnacka, pedagog, której kariera pisana była również pracą w zagranicznych formacjach tańca. Owe doświadczenie procentuje, a zespół rozwija się niesamowicie sprawnie, a kolejne premiery dają podstawę mówić, że to jeden z lepszych zespołów w naszym kraju. Tak, tak! Wyrównany poziom, świetne warunki techniczne, młodość i zapał to charakteryzuje owe osoby z różnych kręgów kulturowych, które odnalazły miejsce w województwie kujawski-pomorskim. Zalążek owych możliwości można było zobaczyć już w Alicji w Krainie Czarów w choreografii Roberta Bondary, a pełnia rozkwitła w Niebezpiecznych związkach przygotowanych przez Krzysztofa Pastora. Oczy ze zdumienia i zachwytu można przecierać jak świetnie radzi sobie zespół w neoklasycznej propozycji szefa Polskiego Baletu Narodowego. Co ważne repertuar nie jest fantazją, ale odpowiada realnym możliwościom tancerzy. Odnajdują się oni świetnie w zaproponowanych produkcjach, podążają za choreografami, rozumieją ich intencje i bawią się wykonywanym zawodem. Cykl premier w Bydgoszczy jest tak skonstruowany, że możemy liczyć zaledwie na jedną nową produkcję baletową w sezonie. Szkoda, bo warto obserwować ten zespół, który ma siłę twórczą, a co więcej świadomego kierownika zespołu, który dobiera współpracowników nie ponad miarę możliwości jego członków, a właśnie adekwatnie i z rozwagą. I tak też się stało podczas ostatniej premiery. Do współpracy został zaproszony świetny szwedzki choreograf Johan Inger.
W Polsce to jego debiut w przygotowywaniu spektaklu, ale jego karta artystyczna jest przebogata. Współpracował z najlepszymi kompaniami na świecie, przez pięć lat (2003-2008) sprawował kierownictwo artystyczne Cullberg Ballet, aby ostatecznie obrać drogę wolnego strzelca. Ale właśnie doświadczenie tradycji skandynawskiej odcisnęło na nim największe piętno, bowiem w jego stylu ciężko nie doszukać się analogii do prac Matsa Eka i czasem może aż za dużo. Swoiste zimno i ostrość kreski tańca bije z każdego kolejnego przygotowanego projektu. To szczególny znak rozpoznawczy, podpis jak malarza na płótnie, który należy uznać za niezwykle oryginalny, pomysłowy i dosadny.
Z szerokiego wachlarza prac Szweda, tych zarówno krótszych form i pełnospektaklowych widowisk, wybór padł na Carmen. Na łamach „Kulturalnego Chama” pisałem o tym spektaklu w wykonaniu zespołu, któremu był dedykowany – Compania National de Danza w Madrycie (Gra w pożądanie – https://kulturalnycham.com.pl/balet/gra-w-pozadanie-carmen-compania-national-de-danza/). Wersja bydgoska w niektórych fragmentach różni się od oryginału, ale wymowa i sens pozostaje bez zmian. Warto zaznaczyć, że to przedstawienie, które jest w repertuarze wielu formacji na świecie i wszędzie święci triumfy. A co najważniejsze, po premierze w Polsce nie mamy się czego wstydzić. To wybitne osiągniecie, świetnie zatańczone i przemyślane przez cały zespół wykonawców.
Inger odchodzi od klasycznej opowieści o Cygance zakochanej w żołnierzu. Narracja jest uniwersalna, gdzie na pierwszy plan wysuwa się przemoc i pożądanie. Choreograf opowiada o tym w programie spektaklu ukazując specyfikę Hiszpanii jako kraju przesyconego zachowaniami niepożądanymi, ale chyba problem jest powszechny, gdzie pod płaszczem pięknych słów skrywają się ciemne instynkty i barwy charakterów. Za podkład muzyczny wykorzystał suitę z opery Georgesa Bizeta autorstwa Rodiona Szczedrina w aranżacji Alvaro Dominguez Vazqueza oraz oryginalną kompozycję Marca Alvareza Garcii. Jego istotą jest dwoistość – z jednej strony orkiestra prowadzona przez Manuela Covesa, a z drugiej nagranie muzyki elektronicznej, które ze sobą koegzystują. Zabieg jest możliwy poprzez nagłośnienie zespołu instrumentalnego, który idealnie nakłada dźwięk na odtwarzane fragmenty muzyczne. To nie proste zadanie wykonane zostało perfekcyjnie. Kolejna odmienność to warstwa scenograficzna. Budują ją wieloboczne ruchome zastawki, które są murem fabryki, roletami okien i lustrem do autokreacji torreadora. Kształtują przestrzenie różnorodne, okalają pole gry, a w finale stają się świetlnym polem śmierci.
Jednak najciekawszą pozostaje interpretacja nie tyle opery co opowiadania Prospera Merimee. Inger zmienia punkt ciężkości. Tematem jego baletu nie jest los Carmen – ponętnej, zjawiskowej, kuszącej i zniewalającej kolejnych partnerów zmieniających się jak rękawiczki, ale to mężczyzna – Don Jose. Jego zaborczość, ufność, naiwność, podejrzliwość. Choreograf wprowadza jeszcze jedną postać – Chłopca, który jest świadkiem zdarzeń. Obserwatorem, mimowolnym uczestnikiem wzlotów i tragedii. To potężna lekcja o zestawieniu światów: niewinności, jego pozoru, dziecinnej zabawy w grę w piłkę i dojrzałości, gdy buzują hormony i emocje, a sercowe wybory stają się pustymi doznaniami chwilowego szczęścia. W postaci owego kilkunastolatka odbija się cały tragizm opowieści. Przecież to nie tylko niemy obserwator, ale świadek wzlotów i upadków, uczucia i śmierci. W symboliczny sposób zmiany kostiumu z bieli na czerń widzimy przemianę nastroju i klimatu. Wiemy już, że w tej opowieści szczęśliwego zakończenia nie będzie. Inger pokazuje miłość jako grę i zabawę. Uczucie jest jak karuzela – dziś jest jutro jej nie ma. Carmen jest dziewczyną, która igra z uczuciem. Don Jose, jak się zakochuje to raz na całe życie. Traci wszystko, obsesja zdradzonego kochanka jest silniejsza niż racjonalne decyzje. Dlatego zbrodnia jest nieunikniona. Cały drugi akt to jeden sen o przemocy, a umysł i ciało otaczają czarne moce popychające do zbrodni. To historia o straszliwej samotności i poszukiwaniu szczęścia – Don Jose nigdy jej nie odnalazł, żył tylko marzeniem, snem o miłości. A świat wokół to nieustanna erotyczna zabawa. W jego osobie widzimy nie tylko straceńca i szaleńca, ale właśnie idealistę i marzyciela.
Nie byłoby tej opowieści bez przemyślanej interpretacji ról i sekwencji. Taniec, zarówno sceny zindywidualizowane jak i grupowe, są świetnie wykonane. Ruchy żywiołowe, bardzo dobrze wykończone, wręcz ekstatyczne. W założeniu można je określić jak „ciosane młotkiem”, ale właśnie ów styl wzmacnia trwogę i przerażenie. Ów kanciasty, mocny ruch z pozoru bagatelny wymaga technicznego świetnego przygotowania. Najpełniejszym blaskiem – mimo, że mężczyzna jest w centrum uwagi – świeci gwiazda Carmen Marii Martins. Jej wykonanie kumuluje wszystkie cechy kobiety, która zniewala i porzuca. Inger stosuje proste chwyty budowania emocjonalnego napięcia – żółte spadające kwiaty obsypujące głowę Don Josego czy też sączący się z dłoni dziewczyny sok pomarańczy prosto do ust zauroczonego chłopaka – solistka w tych niewinnych sekwencjach odurza, a przecież to tylko gesty, a nie zniewalający taniec. Zaborczym, wyrazistym i emocjonalnie niespełnionym partnerem jest Kazuki Mitsuhashi (Don Jose). Swoją rolę buduje w mikroscenkach – jego nieruchome stanie w drugiej linii wręcz poraża. A najciekawsze są sceny opętania w więzieniu. Olbrzymia klasa i bardzo dobre wykonanie. Nie można zapomnieć o jeszcze dwóch wybrańcach serca Carmen: Paweł Nowicki (Zuniga) i Jorge Gutierrez (Escamillo), którzy nie tylko dojrzale tańczą, ale oddają charaktery postaci. I na koniec, a może to winno być najważniejsze – zespół. Kameralny, skonsolidowany, wspólnotowy. Jego wyrównana forma bardzo cieszy, a przecież ma on do zatańczenia, w owym układzie, bardzo dużo: od chłopców-zalotników do torreadorów czy od dziewcząt z fabryki do cieni i duchów w więzieniu. Perfekcyjnie wywiązuje się on z owego zadania. I oby tak było dalej. A zawirowania konkursowe na stanowisko dyrektora Opery Nova nie zmiotły dobrej passy baletu instytucji.
Najnowsza premiera ukazała nie tylko klasę zespołu, ale również opowieść z drugim dnem, uniwersalną i współczesną. Jednak pod powiekami pozostanie ruch Johana Ingera i można powiedzieć, cytując fragment z jednego z filmów Stanisława Barei: „Do Bydgoszczy będę jeździł” – po dobry balet i świetny zespół prowadzony przez Małgorzatę Chojnacką.
Carmen, Georges Bizet, Marc Alvarez Garcia, choreografia: Johan Inger, kierownictwo muzyczne: Manuel Coves, balet Opery Nova w Bydgoszczy, premiera: kwiecień 2025
[Benjamin Paschalski]